fbpx
zdj. Theo Rivierenlaan. Pixabay
Janusz Poniewierski wrzesień 2019

O możliwości wiary w Kościół i jego świętość

Jaka będzie przyszłość Kościoła w Polsce, jeśli będzie on wolał wylewać łzy z powodu „ataków na Kościół” i „prób zohydzenia chrześcijaństwa”, a nie przyjmie do wiadomości, że – w jego własnych strukturach – dochodziło do poniżania obrazu Boga, jakim jest każdy człowiek?

Artykuł z numeru

Migawki z frontu

Migawki z frontu

Wierzę w (…) święty Kościół. „Naprawdę w to wierzysz?!” W ostatnich tygodniach nagabywano mnie w ten sposób kilkakrotnie, a ci, którzy mi takie pytanie stawiali, najczęściej w ogóle nie oczekiwali odpowiedzi, było to bowiem w ich mniemaniu pytanie retoryczne.

Celem pytań retorycznych bywa skłonienie rozmówcy do przemyślenia swoich przekonań, motywacji czy argumentów. Spróbuję zatem kwestię ewentualnej świętości wspólnoty eklezjalnej, do której należę, raz jeszcze przeanalizować, żeby na nowo uzasadnić „nadzieję, która jest w nas”: ludziach wyznających swą wiarę w „święty Kościół”.

Jaka świętość?

Jak mówi teolog Walter Kasper, kiedy podczas liturgii recytujemy Credo albo prywatnie odmawiamy modlitwę „Wierzę w Boga”, nie zastanawiamy się zazwyczaj, „jak mało oczywista, co więcej, jak osobliwa stała się dla nas dzisiaj ta wypowiedź. Ta osobliwość nie dotyczy jedynie świętości Kościoła, którą czasem tylko z trudem można rozpoznać za uwikłaniami w sprawy tego świata czy za pojedynczymi skandalami. Ma ona charakter o wiele bardziej zasadniczy i dotyczy tego, co święte, oraz Świętego par excellence”. I dalej: „W znacznym stopniu utraciliśmy znajomość tego, co święte”, zaś sama świętość zaczęła nam się kojarzyć głównie z bezgrzesznością, nienagannością moralną, która w tym kontekście jest jednak czymś wtórnym. Świętość w znaczeniu moralnym jest bowiem – powinna być! – owocem spotkania z przemieniającą wszystko (i apelującą do ludzkiej wolności) świętością Boga.

Nie sądzę, by autorzy starożytnego Składu Apostolskiego, formułując wyznanie wiary w świętość Kościoła, mieli na myśli jego bezgrzeszność, etyczną doskonałość. Zbyt żywa była ich pamięć o grzechach Dwunastu, którzy tworzyli pierwszy Kościół: o zdradzie Judasza, zaparciu się Piotra, toczonych przez Jakuba i Jana sporach o pierwszeństwo w Królestwie Bożym czy wreszcie o braku solidarności z tłumami, które zewsząd garnęły się do Jezusa – jak np. wtedy gdy apostołowie chcieli odprawić zgłodniały tłum, ażeby ludzie sami poszukali sobie czegoś do jedzenia. Zdaniem papieża Franciszka w tym egoistycznym dążeniu do zabezpieczenia swoich potrzeb i obojętności wobec losu osób spoza grona uczniów Chrystusa można dostrzec korzeń klerykalizmu.

Historycy przypominają również, że zawarta w wyznaniu wiary „prawda o świętości Kościoła została sformułowana w czasach, kiedy szczególnie dotkliwie cierpiał on z powodu niedoskonałości i grzechu swoich członków”.

Ta ułomność wspólnoty wiernych wydawała się wtedy tak oczywista, że Ojcowie Kościoła, mówiąc o Eklezji, nazywali ją „nierządnicą” (casta meretrix), co prawda obmytą już przez krew Chrystusa, ale wciąż jednak podobną do kobiety uprawiającej w przeszłości nierząd.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się