Podszedłszy, rzuciła mu się do nóg. Podniósł
ją ruchem niemal zbyt gwałtownym jak na
swą godność, nie pozwoliwszy, by ucałowała
naznaczony krzyżem safianowy pantofel; zamiast
tego podsunął jej pierścień do pocałowania.
Tomasz Mann, Wybraniec
(tłum. Anna M. Linke)
Z monarszego przepychu papiestwa zostało niewiele. Paweł VI odłożył tiarę, a Jan Paweł II zrezygnował z pluralis maiestaticus i sedia gestatoria, którą – jak chce anegdota – jego sekretarz zamierzał sprzedać pewnemu polskiemu biskupowi w przekonaniu, że jemu jeszcze może się przydać. Wreszcie Franciszek odmówił założenia słynnych czerwonych pantofli, pozostając w znoszonych „prywatnych” butach. Wciąż kultywowany jest natomiast – a może lepiej: bywa – jeden spektakularny relikt imperialnej świetności dworu papieskiego: pocałunek składany na Pierścieniu Rybaka przez niektórych gości papieża. Ten hołdowniczy gest wywołuje dziś niemałe kontrowersje. I wrażenie, że choć papiestwo uznać trzeba za królestwo jak najbardziej „z tego świata”, przecież jest to zarazem królestwo z całkiem innej epoki.
Krzyż z pantoflem
29 grudnia 1580 r. papież Grzegorz XIII udzielił audiencji Michelowi de Montaigne. Sekretarz tego ostatniego tak opisał ceremoniał powitania gości przez pontifeksa: „Gdy panowie przybyli (…), poseł, który ich przedstawił, przyklęknął na jedno kolano i odsunął szatę papieża nad jego prawą stopą w taki sposób, że ukazał się czerwony pantofel z białym krzyżem. Klęczący przesuwali się teraz ku stopie papieża i pochylali się ku ziemi, by ją ucałować. Pan de Montaigne powiedział później, że papież unosił przy tym nieco jej koniuszek”.
Taki pocałunek był wówczas wręcz oczywistym elementem ceremoniału powitania na dworze głowy Kościoła. Monarchowie całują zazwyczaj prawą rękę papieża, kardynałowie kolano, ale nie zawsze przestrzega się tego rozróżnienia bardzo ściśle – nad papieskim pantoflem pochylają się uniżenie i koronowane głowy. Rzadko się zdarza, by ktoś, jak książę wirtemberski Karol Eugeniusz, ośmielił się odmówić tego hołdu. Zuchwałość księcia szerokim echem odbiła się w Europie i niezmiernie spodobała Wolterowi. Żydów dopuszczanych przed oblicze papieża nie uznaje się za godnych złożenia pocałunku na jego obuwiu i wolno im jedynie całować podłogę w miejscach uświęconych dotknięciem papieskiej stopy – rytuał bliski opisowi obyczajów panujących na dworze władcy królestwa Luggnaggu w Podróżach Guliwera Jonathana Swifta, gdzie audiencja u monarchy nosi oficjalną nazwę „lizania prochu z podnóżka Jego Królewskiej Mości”.
Teologowie mają pewien kłopot z usprawiedliwieniem rytuału praktykowanego już co prawda od VIII w., ale przecież kojarzącego się nieprzyjemnie ze wschodnimi satrapami i jakby nie bardzo przystojącego „słudze sług bożych”, od którego oczekiwano by raczej świadectwa ewangelicznej pokory. Jose Esteve, biskup Viesty, a potem Orihueli, poświęca całowaniu papieskiej stopy nawet obszerny traktat zatytułowany De osculatione pedum Romani Pontificis, wydany w Rzymie w roku 1588. Rzymscy uczeni przywołują niekiedy przykład Marii Magdaleny, która pocałunkiem takim uczciła Jezusa – czyż podobny nie należy się zatem i jego namiestnikowi? Zresztą całuje się przecież nie stopę papieża, lecz krzyż wyhaftowany na pantoflu. Niektórzy goście głowy Kościoła próbują za pomocą podobnych argumentów ratować resztki godności. Przyklękając w 1177 r. w Wenecji przed Aleksandrem III, cesarz Fryderyk zaznaczył: „To nie dla ciebie przeznaczone, lecz dla Piotra”. Aleksander natychmiast go jednak poprawił: „Dla mnie i dla Piotra”. Papieże chętnie zresztą wykorzystują tę ceremonię, by przypomnieć monarchom świeckim, kto naprawdę rozdaje karty w chrześcijańskiej Europie. Krótko po koronacji syna Fryderyka, Henryka VI, w kwietniu 1191 r. gdy świeżo upieczony cesarz złożył pocałunek na pantoflu Celestyna III, papież strącił mu koronę z głowy na znak, że w każdej chwili może mu ją odebrać. Zdarzały się podczas składania owego hołdu nieprzewidziane incydenty, rzucające nań światło nieco dwuznaczne.