Jest to stolica światowego luksusu i globalnej finansjery, a zarazem stolica światowej biedy. W tym samym wagoniku metra niepozorny milioner może jechać obok bezdomnego. Każdy romantyczny obrazek z tego miasta – taki jak „ławeczka” z Manhattanu Woody’ego Allena czy jesienny Central Park z Kiedy Harry poznał Sally Roba Reinera, można zestawić ze wstrząsającymi scenami z filmu dokumentalnego Mroczne dni Marca Singera, który pokazywał ludzi najuboższych, szukających miejsca dla siebie w opuszczonych podziemiach nowojorskiego metra.
Byłem w tym mieście po raz pierwszy w 2007 r. i od razu je pokochałem. Czułem się, jakbym był tam już wiele razy. Obrazy z filmów i seriali nowojorskich wciskają się w naszą podświadomość i kiedy w końcu trafiamy do Nowego Jorku, mówimy sobie: „Aha, ja już tu byłem; to jest świat, który znam”. Nie musiałem nawet szukać konkretnych miejsc, gdzie kręcono filmy – część już zresztą nie istnieje, stare budynki są często bez ceregieli wyburzane, by zrobić miejsce na inne, większe. Co krok można się jednak natknąć na jakiś zakątek, który przywołuje filmowy obraz. Przypomina to myśl Sidneya Lumeta, że Nowy Jork jest najlepszą scenografią, jaką zbudowano.
Ci, którzy są rozczarowani wizytą w Nowym Jorku, zwykle zwracają uwagę na to, że to chaotyczne, brudne, a czasem wręcz śmierdzące miasto.
Konstrukcja architektoniczna ulic i budynków użytkowych sprawia, że nie ma tam bocznych alejek, więc worki ze śmieciami wystawiane są wieczorem wprost przed budynkami. I rzeczywiście w czasie gorącego lata, w miejscach, gdzie jest dużo restauracji i sklepów spożywczych, po prostu cuchnie. Także metro w Nowym Jorku nie jest takie czyste i wymuskane jak to w Warszawie. O różnych paradoksach życia w mieście świetnie opowiada najlepszy według mnie serial nowojorski (a może w ogóle najlepsze dzieło filmowe o Nowym Jorku), czyli Dobre rady Johna Wilsona (dostępne na platformie Max). To stosunkowo świeża produkcja HBO, w której ekscentryczny nowojorczyk chodzi po mieście i próbuje je trochę lepiej poznać – opowiadając przy okazji o różnych paradoksach, jak np. deficyt publicznych toalet, który sprawia, że często trzeba wejść do restauracji i zapłacić za posiłek, by spełnić naturalną potrzebę. Dźwięczą mi jednak w głowie słowa historyka Roberta Caro, że Nowy Jork jest miastem zadziwiająco czystym jak na unikalny w dziejach eksperyment stłoczenia na dość małej przestrzeni ponad 8 mln ludzi ze wszystkich kultur, reprezentujących wszelkie możliwe obyczajowości i standardy higieniczne. Owszem, w Warszawie jest czyściej, jednak nie doświadczymy tam z pewnością takiego poziomu różnorodnej ludzkiej energii jak w Nowym Jorku.
Filmów nowojorskich jest oczywiście mnóstwo, ale chciałbym opowiedzieć o kilku mniej znanych i mniej oczywistych, które pozwalają zobaczyć, jak miasto zmieniało się przez lata.