Józef Czapski urodzony z końcem XIX i zmarły u kresu XX w. przeżył kilka epok w historii malarstwa i literatury, będąc ich czujnym współtwórcą i obserwatorem. W młodości żywy, negatywny punkt odniesienia stanowi dla niego Matejko i akademizm – a całe życie żywą fascynacją pozostaje Cézanne. Już jako stary człowiek podziwia Anzelma Kiefera, ale nowe zjawiska (szeroko rozumiany konceptualizm), którym przygląda się z uwagą, nie poruszają go. Nie potępia ich; stwierdza jedynie, że niczego mu nie mówią. Znajdziemy u Czapskiego wspaniałe komentarze do malarstwa dawnego, do Goi, do XIX-wiecznych realistów czy impresjonistów i do wszystkich ukochanych lub intrygujących go malarzy XX w.: kolegów kapistów, Bonnarda, fowistów – Matisse’a, Deraina, Braque’a, Picassa, Soutina, de Staela czy Morandiego. Znajdziemy wrażliwość i zrozumienie dla unizmu Strzemińskiego czy dla plakatów Cieślewicza. Natomiast próżno szukać u niego komentarzy do całej tej sztuki, w której idea czy pomysł liczy się bardziej niż przedmiot estetyczny. W związku z tym niekiedy zarzuca się Czapskiemu anachroniczność, przywiązanie do malarskich dogmatów sprzed wieku. A jednak kiedy czyta się Patrząc, nie sposób oprzeć się wrażeniu niezwykłej świeżości, odkrywczości, autentyzmu energii i, last but not least, prawdy jego stosunku do sztuki. Na czym to polega?
Po pierwsze, na tym, że jest to pisanie „z paletą w ręku”, a więc Czapski cały czas konfrontuje swoje poglądy z własną praktyką malarską i ten podwójny filtr „widza” i „uczestnika”, odbiorcy i twórcy niezwykle wzbogaca jego pisanie.
Po wtóre, na tym, że Czapski istotnie całe życie pozostaje wierny kilku podstawowym przekonaniom dotyczącym malarstwa i szerzej: sztuki, wzbogacając je i rozmaicie wyrażając, w nowych kontekstach. Że obraz ma być transpozycją malarską przeżycia, „wizji”. Że obraz jest budowany w pierwszym rzędzie kolorem, a później walorem i rysunkiem. Że dla prawdziwego malarstwa niezbędne jest studium natury, wnikliwe i cierpliwe patrzenie, jak się w naturze kolor rozkłada na przedmiotach, jak kolor i walor wyodrębniają jedne przedmioty od innych.
Po trzecie, ta odkrywczość, autentyzm i prawda wynikają też stąd, że Czapski, który chyba nie studiował Husserla, stosuje i zaleca stosować coś w rodzaju epoche, czyli zawieszenia sądów płynących z kultury, z uprzedniej znajomości rzeczy. Czapski każe na świat spoglądać oczyma nowo narodzonego dziecka, barbarzyńcy czy dzikusa. „Jak troglodyta zachwycony i przerażony” – cytuje Ciorana (s. 314).
To dla niego warunek sztuki. Nawet jeśli taka redukcja nie jest do końca możliwa, właściwe Czapskiemu przeżycie tradycji malarskiej pozwala mu widzieć naturę i jej „tkankę barwną” okiem świeżym, obmytym ze wszystkiego, co zakłóca widzenie. Podobnie jak Zygmunt Waliszewski, jest Czapski zarazem kulturą malarską „najgłębiej przesiąknięty i – niekrępowany” (s. 81). Już w pierwszym szkicu o Prouście z 1928 r. pisze, że „wrażenie jest dla niego [tj. Prousta] narzędziem odkryć artysty”, że Proust tworzy sobie „laboratorium wrażliwości”. „Punktem wyjścia aktu twórczego jest samotne wnikanie w swoje przeżycie” (s. 30).