O którejkolwiek by się do niej zapukało, zawsze witała gości w sukni, w naszyjniku z pereł, z nienagannie ułożoną fryzurą.
Mieszkała na warszawskiej Pradze. Stara kamienica, klatka w oficynie, trzecie piętro, „z balkonikiem i widokiem na ścianę z winoroślą”. To prawie jak pod miastem – mówiła – tyle wystarcza, nie trzeba wiele.
Od ponad 30 lat mieszkała sama. „Stary”, którego portret w mundurze wisiał w dużym pokoju jej mieszkania, pewnie ciągle tam wisi, „tak sobie po prostu umarł”.
„Wieczorem powiedziałam mu, że znajdę innego, żeby i on też sobie inną znalazł, młodszą nawet, bo może dzięki temu coś by nas w życiu jeszcze spotkało. Poszliśmy spać. A rano, jak się obudziłam, Stary leżał zimny jak cholera. Taki mi numer zrobił. Nikogo nie szukałam”.
Pani Roma była – jak mówi mój przyjaciel Michał – zegarem praskiej przestrzeni. Z domu wychodziła co najmniej trzy razy dziennie. Dwa spacery wydawały się najważniejsze. Pierwszy, około dziewiątej, „po gazetę i drobne coś na śniadanko”. Drugi, w południe, wyprawa do warzywniaka, „po jabłka i kartofelki”. Tłumaczyła: „Jabłka, bo Stary tak je lubił. A ja nigdy nie chciałam kupować! Wszystko przez to, że w Wilnie [wysiedlono ją po wojnie] bardzo mi śmierdziało gnijącymi jabłkami i bimbrem, który z nich pędzili. Ale jak Stary mi ten numer zrobił, to ja mu też codziennie numer robię i te jabłka żrę, i kwaszę się! A kartofelki to taki test na zdrowie. Jak mnie bardzo łupie w kościach, to kupuję kilogram, jak mniej – dwa kilo”. I dodawała: „Zrobić panu kartofelków z koperkiem albo ze śmietaną?”.
Panu, czyli Michałowi.
Mieszkali naprzeciw siebie. Ona pod numerem 33, on – 31. Poznali się, kiedy pani Roma zapukała do Michała z pytaniem, czy czegoś nie potrzebuje. Od tamtej chwili uważała, że zawsze potrzebuje, więc pukała codziennie. Przez kilka lat Michał pożyczał od niej żelazko. Kiedy przyznał, że ma już własne, pani Roma postanowiła „wymyślić jakieś inne sprzęty”. Telewizor? Nie, to nie to. („Raz włączyłam, nie wiem, jak wyłączyć, ale się przyzwyczaiłam, nie ma dźwięku, więc patrzę czasem na obrazki”).
Może więc telefon. Namawiała, żeby „sobie poużywał”, bo ona ma ich kilka, wystarczy podnieść słuchawkę, jest sygnał. A ona w tym czasie „kawkę zrobi”, a Michał może „sobie posiedzieć i podzwonić, bo ona to nie bardzo już dzwoni”.
Czasami w zamrażalniku trzymała „dyżurną kurę”, kawałek kurczaka, na szybki obiad dla gości.
Nie wolno było odmawiać, bo pani Roma głuch-ła. Któregoś dnia wyznała sekret: „Z nowych technologii to najlepiej opanowałam szybkie wyłączanie aparatu słuchowego. I jak do mnie ktoś puka, a najczęściej to świadkowie Jehowy, to ja cyk aparat, oni mówią, mówią, ja nie słyszę, mam za to gimnastykę stania”.
Nigdy nie mówiła o smutku, jakby nigdy nie czuła się źle, jakby nie miała problemów. Za to często powtarzała, że jest stara albo głupia, ale nigdy razem, nigdy stara i głupia, bo to nie ma związku.