Zaledwie kilkanaście kilometrów na północny zachód od Olsztyna, tuż za Jonkowem, dojeżdża się do wsi Węgajty. Tam jeszcze trzeba jechać ok. kilometra nieutwardzoną drogą prowadzącą najpierw przez pola, by skręcić w las. W końcu dociera się do ukrytego w leśnym gąszczu starego gospodarstwa, którym włodarzą od kilku dekad Erdmutte i Wacław Sobaszkowie. To tu mieści się Teatr Węgajty, legendarna już instytucja polskiego teatru alternatywnego.
Wacław Sobaszek, współtwórca teatru, tak pisze w Spiskach życiowych z 2020 r. o pierwszych chwilach: „Węgajty. Po upalnym dniu chłód przedwieczorny. Medytuję nad zdaniem z dzienników Brata Rogera o spotkaniu się ludzi z czterdziestu dwu narodów w miejscu, gdzie dwadzieścia lat wcześniej była tylko cicha wieś. Czyżby ten rok w Węgajtach mógł być pierwszym rokiem na drodze dwudziestoletniej? Przyjęcie takiej perspektywy jest dla mnie pokrzepiające”.
Gdy pisał te słowa w 1982 r., nie mógł przewidzieć, że nie tylko po 20, lecz także po 40 latach Teatr Węgajty będzie realizował dalej swoją misję. Nie miejsce tu wchodzić w historię tej instytucji, jak każdy ludzki konstrukt miała różne momenty, przeżywała kryzysy i rozstania z osobami ją tworzącymi. Historią tą zajmują się już profesjonalni badacze kompletujący węgajckie archiwum i dokumentujący każdy ważny moment w dziejach teatru.
Dla mnie osobista przygoda z Węgajtami rozpoczęła się w 2011 r., gdy podczas spotkania zorganizowanego w Olsztynie przez olsztyńskich Obywateli Kultury poznałem Wacława i Erdmutte Sobaszków. Wcześniej Teatr Węgajty był dla mnie czymś mitycznym, czemu przyglądałem się z oddali z zaciekawieniem, ale też bez większego zaangażowania. Dopiero uściski dłoni z Wacławem i Mutką zamieniły się w zaproszenie na festiwal Wioska Teatralna. Pojechałem i tak już od 2011 r. w każde wakacje punktem obowiązkowym jest udział w Wiosce.
Co tam przyciąga? Węgajty to jedno z miejsc ulokowanych geograficznie na marginesach. Pełni jednak funkcję centrum świata czy raczej omphalos mundi – mitycznego pępka, przez który, mimo peryferyjności, przepływają najważniejsze dla danego momentu idee, energie, debaty. Pamiętam rok 2015, festiwal zaczynał się jak zwykle w 2. poł. lipca, kampania wyborcza dopiero się rozkręcała. Temat uchodźców ledwo nabierał temperatury, ale organizatorzy przygotowujący przecież z wielotygodniowym wyprzedzeniem program właśnie uchodźstwu i granicom poświęcili ówczesną edycję. Więcej, temat Obcego wbudowali w szerszą kategorię obcości / inności wynikającą np. z niepełnosprawności.
Odbywały się spektakle różnych grup nieformalnych i równolegle trwająca debata z uczestnikami: twórcami, gośćmi przypadkowymi i tymi, którzy jak ja przyjeżdżają regularnie, by zanurzyć się w doświadczeniu estetycznym i w dyskusji. Wtedy, w 2015 r., czuliśmy w Węgajtach wszystkie emocje i ich złowrogi potencjał, który wybuchł podczas kampanii wyborczej, stając się jednym z jej głównych motywów. Rok później więcej rozmawialiśmy o wojnie, do Węgajt zawitał Jurij Andruchowycz, występując w roli artysty performatywnego, pisarza (czytał fragment pisanej właśnie książki Kochankowie Justycji) i dyskutanta.