Doświadczenie bycia na innej planecie musiało być faktycznie dla wielu ludzi pierwszą myślą po wyjściu z wagonów towarowych na rampie obozu koncentracyjnego. Jakby wylądowali na nieznanej im dotąd ziemi. I jak się wkrótce miało okazać, zupełnie nienadającej się do życia – tak jak myślimy o Marsie czy Saturnie. „Widząc niemieckich żołnierzy, członków personelu technicznego i więźniów, którzy na rampie, koło magazynów i w sąsiedztwie pięciu krematoriów pokrzykiwali do siebie po francusku, w jidysz, po węgiersku, słowacku, niemiecku, polsku czy litewsku, pragnęła, aby byli Marsjanami, istotami z innej planety”. Pragnie tego z całych sił Hanka Kauders, kiedy patrzy na świat z wnętrza piekła Auschwitz-Birkenau. „Nie było tam nieba” (powie tuż po wojnie). Był za to zamknięty, ciemny ze wszech miar mikrokosmos, z opadającą wciąż sadzą ze spalonych ludzkich ciał.
Myśl o tym, że to, co się dzieje poza bramą obozów koncentracyjnych, wykracza poza normy życia ziemskiego, pojawi się w książce Piękne zielone oczy (Krásné zelené oči) czeskiego pisarza Arnošta Lustiga niejeden raz. A Wergiliuszem, który będzie oprowadzał czytelnika powieści po tym piekle, jest właśnie Hanka. To ona nas wiedzie, jak pisał Dante w pierwszej części Boskiej komedii, „w głębin tajemnice”, będąc zarazem ich najbardziej tragiczną depozytariuszką. Motto książki: „Ilu ludzi ma tajemnice, o których nikt się nie dowie?”, jest o niej. Nieletniej, zielonookiej protagonistce, która przeszła przez wszystkie kręgi piekła Holokaustu: od morderczej podróży w zapieczętowanych wagonach, przez oświęcimskie baraki, gabinet doświadczalny doktora Kruegera, aż po burdel polowy gdzieś na zamarzniętym pustkowiu; „kraina ukrytych tajemnic” – tak nazwie go w myślach rabin, inny bohater książki, nawiązując wprost do pandemonium z utworu Dantego.
Do Auschwitz Hanka trafia jako 15-latka. Poza bramą lagru, a później zamtuzu, traci całą rodzinę (matkę, ojca, 13-letniego brata) i imię. Staje się wyłącznie ciałem („Skórka” i „Piękne zielone oczy” – to będą odtąd jej „imiona” zastępcze); młodym żydowskim ciałem, które zanim znajdzie się w krematorium, swoją energią ma zasilić pracującą dzień i noc bez wytchnienia machinę wojenną, swoją niedojrzałą jeszcze kobiecością ma posłużyć wracającym z frontu żołnierzom, dla których wojna też jest pracą. To przez jej ciało: dręczone, gwałcone, ciągle głodne i zmarznięte, pełne bólu, przebiegać będzie oś fabularna powieści. Dowiemy się o tym już z pierwszej strony książki: „Zbudziła się w środku nocy. Bolało ją krocze. Otworzyła oczy”. Te zdania informują czytelnika, że przechodząc przez nie dalej, godzi się na okrucieństwo lektury. To tutaj już trzeba zawrzeć niewidzialny pakt z autorem, który jest w istocie paktem z samym sobą, pytaniem o to, ile się jeszcze wytrzyma zdań, słów i obrazów. A przystankami w tej lekturze – bo nie sposób czytać jej od razu, w całości – będą autentyczne blizny. Nie łudźmy się, że to, co przeczytamy u Lustiga, nie zostanie w nas na zawsze. Tnie tutaj bez litości nie tylko obraz, ale również składniowe staccato, technika pisarska autora, który tak jak bohaterka jego powieści przeszedł przez piekło aż trzech lagrów: Terezina, Auschwitz i Buchenwaldu. Niebywały talent do sentencji Lustiga (niektóre są wprost znakomite!) jest więc być może częścią tego języka, stylu, który został wypreparowany z autentycznego doświadczenia. Przez to autor Diamentów nocy całkiem udanie powtarza ból i chaos tamtego świata. W jego to miażdżące tryby wpadną i Hanka Kauders, i inne młode dziewczyny. Tylko nielicznym spośród nich uda się jakimś trafem wylądować na innej, lepszej „planecie”. Jak Ewie, córce pisarza, której ojciec dedykuje swoją powieść.