fbpx
Kadr z filmu Dni wina i róż. fot. Alamy/BE&W
Kadr z filmu Dni wina i róż. fot. Alamy/BE&W
Diana Dąbrowska marzec 2025

Pięknie czy prawdziwie?

„Dni wina i róż” z 1962 r. to na pierwszy rzut oka jeden z najbardziej nietypowych filmów w bogatym dorobku Blake’a Edwardsa – króla szalonych i frywolnych komedii, twórcy kultowego cyklu o Różowej Panterze i „Śniadania u Tiffany’ego” z ikoniczną rolą Audrey Hepburn.

Artykuł z numeru

Zostaw alkohol, chodź tańczyć

Nakręcone w czerni i bieli Dni wina… prezentują pełne spektrum gatunkowych odcieni. To film, który mieści w sobie paradoksalne porządki: brutalny slapstick, ekspresjonistyczną grozę i kameralny dramat, zręcznie lawirując pomiędzy światłem a cieniem, euforią i dojmującym smutkiem, nadzieją i jej całkowitym brakiem. Zgodnie z konwencją hollywoodzkiego melodramatu miłosna relacja głównych bohaterów: Joego Claya (Jack Lemmon) i Kirsten Arnesen (Lee Remick), zostaje wystawiona na próbę. „Trzecim do pary” okazuje się jednak nie inny człowiek, lecz bolesne w skutkach uzależnienie alkoholowe.

Podobnie jak w Garsonierze (1960) Billy’ego Wildera, Lemmon wciela się w postać, która dla społecznego awansu jest w stanie zrobić niemal wszystko. Potrzebne towarzystwo pięknych, młodych pań na zakrapianą imprezę dla na ogół starszych przełożonych? Joe ogarnie. Zabawa ma trwać w „przyjaznej atmosferze” do białego rana, a potem każdy powinien trafić bezpiecznie do swojego łóżka? Joe czuwa na posterunku.

Mimo ogromnych ilości wypijanych trunków, delikatnych wyrzutów sumienia i poranków na ciężkim kacu lubiany przez wszystkich bohater Dni wina i róż funkcjonuje w swojej branży z dużym powodzeniem.

W momencie gdy w życiu Joego pojawia się urocza Kirsten, a wraz z nią perspektywa wspólnego życia, wydaje się, że w życiu mężczyzny zagości nowy, bardziej stateczny rozdział. Nic bardziej mylnego.

To właśnie Joe niczym kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów wprowadza swoją niedoświadczoną partnerkę do świata alkoholowych doznań i, jak się później okaże, również niemałych wyzwań. Pojawienie się elementu baśniowego w zastanej rzeczywistości dostarcza wychowanej w konserwatywnej rodzinie Kirsten wolności i beztroski. Tej specyficznej, pozbawionej wstydu „lekkości bytu”, która z miesiąca na miesiąc, roku na rok stanie się coraz bardziej nieznośna. Między jednym kieliszkiem a drugim Joe i Kirsten wykształcili własny język komunikacji, który zamiast scalać ich związek, prowadzi w stronę jego unicestwienia. Niby i on, i ona patrzą sobie głęboko w oczy, ale tak naprawdę czułe spojrzenia mediowane są przez stojącą między nimi butelkę. Nawet narodziny córeczki i opieka nad nią nie są w stanie wyrwać tej dwójki z destrukcyjnej spirali uzależnienia, obnażając ich ogromne deficyty emocjonalne.

W odniesieniu do choroby alkoholowej i osób uzależnionych ktoś mądry powiedział kiedyś, że „każdy pływa własnym stylem, ale ostatecznie wszyscy toną tak samo”. Joe przez naprawdę długi czas surfował na wielkich falach, panując nad niespokojnym żywiołem. Kirsten wchodziła zaś do wody nieśmiało, pewna tego, że nie straci gruntu pod stopami. Jeden fałszywy krok doprowadził jednak dziewczynę do całkowitego zanurzenia. Co najgorsze, ani on, ani ona – mimo uczucia i przywiązania – nie byli w stanie sobie pomóc.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się