fbpx
Michaelina Wautier, Autoportret przy sztalugach, 1649 r. Zbiory prywatne fot. BE&W (fragment)
Piotr Oczko czerwiec 2022

Brukselka

Dopiero niedawno przywrócono światu talent Michaeliny Wautier. W pracach naukowych przez lata dominowały patriarchalne uprzedzenia, czego dowodem opinia Gustava Glücka, dyrektora Kunsthistorisches Museum: kobieta nigdy nie byłaby w stanie namalować tak dużego obrazu, jakim są „Bachanalia”

Artykuł z numeru

Moje duchowe miejsce

Czytaj także

Piotr Oczko

Ona, czyli #MeToo

Kobieta-brukselka – brzmi dziwnie, prawda? Tak jednak trzeba poprawnie nazwać po polsku malarkę z Niderlandów Południowych Michaelinę Wautier(ównę), której życie i twórczość związane były z Brukselą. Feminatywy wciąż budzą w Polsce sprzeciw, a nawet drwiny. Sam przekonałem się do nich zupełnie, gdy usłyszałem o iście staropolskiej „gościni” i dostojnej „ministrze”. Z patronimikami, czyli żeńskimi nazwiskami odojcowskimi oraz sufiksami odmężowskimi, miałem z kolei nieustannie do czynienia już od dziecka. Moja Mama, pani profesor(ka) Barbara, językoznawczyni, konsekwentnie podpisuje się i publikuje jako Oczkowa. Były z tym problemy; wiele razy nie chciano jej choćby wydać na poczcie zaadresowanego do „-owej” listu poleconego, w dowodzie wszak widniało Oczko. Z tą neutralną (czy aby jednak na pewno?) formą utożsamia się za to moja bratowa Anna zwana Xenią, rumunistka i lingwistka (Word właśnie podkreślił mi rumunistkę jako błąd, a wcześniej zrobił to samo z gościnią).

Będąc Oczkową, Mama nie twierdzi bynajmniej, że jest własnością mojego ojca, pana Oczki. Manifestuje tylko swoją językoznawczą świadomość i tożsamość naukową, zajmuje się wszak gramatykami historycznymi. Podobnie robią jej koleżanki po fachu, np. Renata Grzegorczykowa czy Jadwiga Puzynina. Zmarły w 2012 r. prof. Tadeusz Ulewicz, znawca literatury staropolskiej, podczas egzaminów dopisywał w indeksach do nazwisk studentek „-ówna”. Kilka razy podobno pomylił się – jedna egzaminowana wstała i donośnie upomniała go: „Kowalowa!”. Sam zresztą niegdyś podobnie zażartowałem. W mojej studenckiej grupie były same dziewczyny i prowadząca zajęcia, odczytując listę obecności, wymieniwszy panią taką oraz panią taką a taką, wyczytała potem automatycznie panią Oczko. „Jak już coś, to Oczkówna” – zaprotestowałem. Przez wiele miesięcy próbowałem kiedyś odtworzyć biografię matki polskiej komparatystyki, zamordowanej w Holokauście Żydówki, Gizeli Reicher-Thonowej (zdjęcie Gizeli stoi zresztą na półce oprawione w ramkę – była dla mnie bardzo ważna). Na poświęconym jej spotkaniu zagorzała feministka z uporem używała formy Thon, głucha na moje argumenty, że stosowana przez samą Gizelę forma „Thonowa” mówi coś i o niej (tak przecież się sama określała), i o czasach, w których żyła. Wybitna badaczka ironii Słowackiego nie miała szans na zrobienie akademickiej kariery, ponieważ: po pierwsze, była Żydówką; po drugie, Żydówką, która w międzywojniu ośmieliła się pisać o świętym polskim romantyzmie; po trzecie, komparatystką (czytaj: internacjonalistką); wreszcie, po czwarte – była kobietą, Reicherówną i Thonową.

To truizm, ale nasz obraz świata i wybory kształtuje i określa język. Chcąc zmieniać świadomość, musimy od niego zacząć – to działa.

W 1807 r. w haśle „Artysta” w Słowniku języka polskiego Samuel Linde powątpiewał: „Wcale zaś żadnego nie mamy (wyrazu) na wyrażenie kobiety (nie żony, ale) w rzeczy samej trudniącej się kunsztem jakowym, jak n.p. malarki, aktorki, eine Künstlerinn, chyba Artystka”. Obecnie chyba nikt już nie ma żadnych problemów z „artystką” i „malarką”.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się