fbpx
fot. Museum für Kunst und Gewerbe, Hamburg
Piotr Oczko maj 2018

Tajemnica błękitnych potworów

Wieść niesie, że w latach 30. XVII w. wybuchła niebezpieczna choroba zwana tulipanową gorączką. Zaślepieni żądzą zysku Holendrzy mieli się wówczas zaangażować w spekulacje przypominające dzisiejsze piramidy finansowe i inwestować setki tysięcy guldenów w cebulki rzadkich okazów. Problem w tym, że tulipanowej gorączki nigdy nie było.

Artykuł z numeru

Bosko i przykładnie. Seks i religia

Bosko i przykładnie. Seks i religia

Magdzie Lewandowskiej

 

Ilekroć pokazuję ten przedmiot na wykładzie i proszę studentów, by odgadnęli jego przeznaczenie, za każdym razem słyszę coraz to inną i coraz dziwniejszą odpowiedź (aparat do dojenia krów, holenderska nargila, nocniczek dla wielodzietnej rodziny). Fajansowy dziwoląg jest zaiste niezwykły i składa się z dwóch części. Ta dolna to lekko pękaty, owalny rezerwuar mający po bokach uchwyty w kształcie rogatych smoczych łbów z rozdziawionymi paszczami, osadzonych na długich, pokrytych łuską szyjach. Na nim spoczywa zaś wypukła pokrywa, z której wystaje 10 głów uszatych, wielkookich potworów trzymających w ostrych zębiskach walcowate tulejki. Pośrodku pokrywy gałka do jej podnoszenia. Cacko jest całkiem spore: szerokie na 60, głębokie na dokładnie 45,50 i wysokie na 35 cm. Gdybym to ja był szczęśliwym właścicielem, a nie Muzeum Sztuki i Rzemiosła Artystycznego z Hamburga, zajęłoby mi połowę biurka. Biel fajansu wypełnia błękitna, kobaltowa dekoracja, istny horror vacui. Ornamenty kwiatowe, roślinne wici, kwietne girlandy, uskrzydlone główki puttów i wstęgi, a pośród tego myśliwi polujący z psami na jelenie i sarny. Prawdziwy świat zaczarowany w błękicie.

Gdy ćwierć wieku temu po raz pierwszy pojechałem do Niderlandów, z podróży tej przywiozłem sobie sześć rolek zdjęć, na których po wywołaniu pokazała się niemal wyłącznie biało-niebieska ceramika. Od tego czasu jestem absolutnie pewien: na świecie nie ma i nie będzie nic piękniejszego.

Fajans jest ciężki, ale gdyby naczynie odwrócić do góry dnem, zobaczylibyśmy sygnaturę, inicjały A.K. Znak, że ozdobił je Adrianus Kocx, malarz pracujący w II poł. XVII w. w warsztacie De Grieksche A (czyli Greckie A) w Delft, potem zresztą jego właściciel. Tyle że kolorystyka przedmiotu przywodzi na myśl zdobienia porcelany chińskiej; z Chinami kojarzą się też zębate potwory i występujące w roli uchwytów smoki. Dlaczego? Porcelana z Azji od średniowiecza cieszyła się w Europie ogromną popularnością, sądzono nawet, że wszystkie trucizny natychmiast tracą w niej swą zabójczą moc. Była przy tym tak kosztowna (najzupełniej dosłownie: na wagę złota), że początkowo pozwolić mogli sobie na nią jedynie królowie i książęta. Od XVI w. porcelana zaczęła jednak przybywać w większych ilościach na portugalskich statkach. W 1602 i 1604 r. holenderscy kaprzy, działający pod auspicjami wielkiego akcyjnego towarzystwa handlowego zwanego Kompanią Wschodnioindyjską, przejęli dwa okręty wiozące kruchy ładunek. Łupy sprzedano na aukcjach. Wtedy to w Republice Zjednoczonych Prowincji wybuchła moda na biało-niebieską ceramikę, która stała się synonimem wysokiego statusu społecznego, dobrego smaku i budziła nieustanne pożądanie kolekcjonerów. W efekcie Holendrzy zaczęli importować porcelanę w ogromnych ilościach, a Chińczycy wytwarzać na potrzeby europejskiego rynku wyroby-hybrydy. Widziałem nawet XVII-wieczne czarki i czajniczki zdobione sceną ukrzyżowania – azjatyccy malarze, zupełnie nieznający europejskiego kontekstu, ewidentnie uznali scenę z Ewangelii za atrakcyjny motyw zdobniczy, a na dodatek, żeby było bardziej „autentycznie”, nadali postaciom Jezusa i dwóch Marii chińskie rysy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się