fbpx
Bartłomiej Majzel fot. Maciej Jarzębiński / Agencja Wyborcza.pl
Bartłomiej Majzel fot. Maciej Jarzębiński / Agencja Wyborcza.pl
Małgorzata Lebda październik 2023

Deszcz alfabetów: Bartłomiej Majzel

Tom Bartłomieja Majzla w sposób przejmujący – i gruntownie przemyślany – przeprowadza czytelnika przez opowieść o kondycji człowieka u początku antropocenu.

Artykuł z numeru

Kościół bez patriarchatu

Zacznijmy od szczegółów, od słów, które budują jeden z wierszy Bartka Majzla w jego najnowszym, znakomitym, tomie Nagonka (WBPiCAK w Poznaniu, 2023). Wypowiadam je na głos, tak jak zwykle, bowiem tak czytam wiersze. Brzmią echem w przestrzeni pokoju: „lęk”, „muszla”, „szyszka”. Obracam ten wiersz w ustach i w głowie, zaglądam do niego w wersji papierowej, wracam z naostrzonym ołówkiem, zaznaczam (po kilku takich podejściach cały wiersz jest podkreślony). Co mnie przy nim trzyma? Co mnie do niego przywołuje? To silny, zbudowany na kontraście, sensualny, taktylny wiersz. Osobista perspektywa zbliża do niego, oto bowiem tekst rozpoczyna słowo „mówiłem”, które przypomina boski gest stwarzania – oto mówię i oto to się staje. Tu jednak mówi się, bo coś się już wydarzyło i wydarza w czasie mówienia (w czasie wiersza). Poeta towarzyszy światu w stawaniu się, w wydarzaniu się, w procesie, w zmianie. Sam jest sprawczy w tym wszystkim, czytamy: „moja ręka trzęsie drzewem”.

Oddalmy się na moment i spójrzmy na kontekst. Nim niech będzie cały tom, który w sposób przejmujący – i gruntownie przemyślany – przeprowadza czytelnika przez opowieść o kondycji człowieka u początku antropocenu. Wyobrażam sobie, że można byłoby zrealizować tę książkę w języku filmu, byłby to wówczas obraz schyłkowy, postapokaliptyczny, w którym my, ludzie, przyglądalibyśmy się światu i sobie ze strachem, napięciem. Mało byłoby w tym filmie jasności i słońca, ale, nie, nie byłby to film pozbawiony nadziei. Nadzieja jest, chociażby w pisaniu, patrzeniu, namyśle, pracy wyobraźni. To pozostaje w obliczu kataklizmów.

Dla siebie czytam ten wiersz jako metaforyczny opis pożaru. Płonie świat, a może płonie pobliski las. Wiele w tym tekście naprowadza na ogień, oto: „krwawa mgła”, „swąd”, „kolory lasu poznikały”. Temperatura pierwszej części wiersza jest nie do zniesienia, dusi, rodzi lęk, sprawia, że nagle wyobraźnia podsuwa mi obrazy płonących lasów, zaczyna się karuzela kadrów: płoną lasy Australii (fotografia Matthew Abbotta przedstawiająca uciekającego kangura na tle płonącego domu), płoną lasy Kalifornii (płonące wzgórza, które uchwycił na fotografiach Stephen Lam), płonie Grecja (fotografia Greczynki łapiącej w teatralnym geście oddech, a może to chwila, w której rodzi się w niej płacz, za nią od wzgórz podchodzi pod jej dom ogień, autorem zdjęcia jest Konstantínos Tsakalídis). I to boli, te obrazy bolą i ten początek wiersza dotyka, ale poeta jest czuły, poeta nie zostawia nas bez nadziei, poeta wprowadza w wiersz oddech, którym jest ocean. Ulga. Oto możemy dać odpocząć oczom i myślom, oderwać je od ognia i skierować w kojącą wodę, a jeśli na dodatek to jest ocean, dla mnie, czytającej, to ratunek.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się