To dzięki Henrykowi Święcickiemu możemy oglądać niezwykłe zdjęcia pierwszego własnego lokum Herberta – kawalerki przy dzisiejszej al. Solidarności w Warszawie. W 1962 r. jako redaktor naczelny „Panoramy Północy” (tygodnika, który wychodził do 1981 r.) z fotografikiem Wacławem Kapusto wejdą do mieszkania poety, żeby zrobić o nim fotoreportaż.
Na zdjęciach znajdą się słynny tapczan przykryty kraciastą narzutą, rękopisy i popielniczki. „No i sam poeta, wdzięcznie uśmiechnięty jak na odludka” (napisze Andrzej Franaszek w swojej biografii Herberta). Franaszek wspomni o Święcickim kilka razy w swojej książce, ale ten wypada tam raczej jako postać marginalna w życiu poety. Tymczasem, jak wynika z korespondencji, dla Herberta mogła to być ważna osoba. Podobnie jak autor Pana Cogito, za maską szaławiły skrywał niepokoje, które znajdą się na jego płótnach (Święcicki ostatecznie wybierze malarstwo, choć wcześniej zamierzał być poetą, dawał Herbertowi swoje wiersze do oceny). Urodzony na Kresach, znający bolszewicki sposób prowadzenia wojny na własnej skórze, musiał być Święcicki jakimś rodzajem kompana wtajemniczonego w najgorsze, jak nikt rozumiejącego Herberta, a zwłaszcza jego obsesyjną wręcz potrzebę życia w pełni. „Pozatem starajmy się żyć szeroko, czytać, myśleć, pisać lepiej i głębiej. Dużo, ale z uwagą” – podobną frazą kończy poeta wiele listów do Święcickiego. To jak mrugnięcie do kolegi, który poznał nasze tajemnice: życie codziennie wciąż zawiązywane od nowa przeciwko widzianym niegdyś strasznym obrazom śmierci.
Czytaj także
Milczenie poetki
Zbigniew Herbert, Henryk Święcicki
„Pisanie to bardzo bolesna przyjemność”. Listy 1951–1967
oprac. i wstęp Henryk Citko, Wydawnictwo Znak, Kraków 2021, s. 178