Jedną z nauk najprężniej się dziś rozwijających jest zapewne translatologia, teoria przekładu. Współczesny tłumacz, spoglądając w księgarni na wielkie regały wypełnione dziełami translatologicznymi, odczuwa osobliwy niepokój, graniczący z wyrzutami sumienia: właściwie powinien rzetelnie zapoznać się z nimi wszystkimi, ale nawet pobieżny rachunek prowadzi go do paradoksalnego wniosku, że gdyby chciał zgłębić choć dziesiątą część tej produkcji, to niewiele by mu zostało czasu na cokolwiek innego. Innymi słowy: byłby świetnie przygotowany do pracy, której nie zdążyłby już wykonać. Wzdycha tedy głęboko, parafrazując sobie na pocieszenie weimarskiego Księcia Poetów: „Przekładu łatwo sens przejrzycie: / Jego teorię zgłębiajcie do woli, / Lecz i tak wszystko przełożycie, / Jak Bóg pozwoli”.
Nie zwalnia go to oczywiście z obowiązku doskonalenia swojego warsztatu, a nic takiemu doskonaleniu nie służy lepiej niż lektura przekładów najznamienitszych. Choć czasem niesprawiedliwie zapomnianych.
A do takich należy tłumaczenie Jobsjady Carla Arnolda Kortuma pióra Marii Konopnickiej. Jeśli, Czytelniku, nie słyszałeś nigdy o Karlu Arnoldzie Kortumie (1745–1824), nie wpadaj w popłoch ani w kompleksy – parającego się przygodnie pisarstwem lekarza z Bochum trudno byłoby – choć za życia zyskał niemałą popularność – zaliczyć do grona klasyków literatury. Tę popularność zapewniło mu właśnie omawiane tu dzieło, zatytułowane z iście barokowym rozmachem: Żywot i myśli, postępki i fata Hieronima Jobsa kandydata i jaką sławę zdobył on i jaki miał w Schildburgu zgon. Rodzice pragną, by ów tytułowy Hieronim został księdzem, i nie szczędzą kosztów na jego studia. On sam jednak nie ma za bardzo głowy do nauki, zdradza za to notoryczną słabość do napojów wyskokowych. Ani jedno, ani drugie nie jest wielką przeszkodą w karierze duchownej, problem w tym, że Hieronim mało dba przy tym o zachowanie stosownych pozorów, co sprawia, że plebanem jednak nie zostaje i po wielu dramatycznych przygodach osiada jako stróż nocny w rodzinnym Schildburgu.
Nie sam ów poemat jest tu jednak najważniejszy, lecz jego polski przekład, kunsztem formy górujący zresztą nad oryginałem. Kortum w Jobsjadzie posłużył się Knittelversem, mającym w piśmiennictwie niemieckim długą tradycję, sięgającą „śpiewaków norymberskich.
Ten nieskomplikowany system wersyfikacyjny, czasem porównywany z polskim „rymem częstochowskim”, doczekał się poetyckiej nobilitacji w Fauście Goethego, który dowiódł, że da się nim wyrazić nawet najsubtelniejsze idee filozoficzne. Kortum aż takich ambicji nie miał, Jobsjada, wydana po raz pierwszy w 1784 r. – a więc przed publikacją pierwszych fragmentów Fausta w 1790 r. – miała być raczej satyrą na autorów posługujących się tą pseudoludową manierą.