Pięcioletni Jimmy nosi w sobie nieuświadomioną moc. Niczym w przypływie jakiejś magicznej weny chłopiec jest w stanie „wypluć z siebie” intrygująco brzmiące, poetyckie obserwacje. Nikt zbytnio nie zwraca uwagi na ten osobliwy akt kreacji, zakładając, że maluch po prostu nuci sobie coś pod nosem. Wszystko jednak ulega zmianie, gdy słowa małego bohatera trafiają do jednej ze szkolnych opiekunek. Choć Lisa (Maggie Gyllenhall) pracuje z dziećmi od 20 lat, jej największą pasją pozostaje właśnie poezja (po godzinach uczestniczy ona zresztą w kursie pisania wierszy). Przedszkolanka z miejsca decyduje się zostać samozwańczą mecenaską talentu Jimmy’ego. Ale jaki jest prawdziwy cel jej działań? Potrzeba ochrony czystego piękna czy manipulacji? Niewinna fascynacja, obsesja, a może przez lata skrywana frustracja, która popycha kobietę do przełamywania kolejnych barier w relacji z wychowankiem? Sprawa jest naprawdę delikatna i daleka od jednoznaczności, co czyni Przedszkolankę jedną z najbardziej frapujących propozycji filmowych ostatniej dekady.
Sporej dawki perwersji dodaje tutaj fakt, że reżyserka Sara Colangelo zdecydowała się ubrać historię o nadgorliwej nauczycielce i genialnym uczniu w gatunkowe szaty psychologicznego thrillera.
Lisa zaczyna polować na dziecięce słowa niczym myśliwy na zwierzynę, a efekty tych „łowów” prezentuje na wspomnianych zajęciach z kreatywnego pisania jako własne utwory. Z lekcji na lekcję przedszkolanka przeobraża się w poetycką sensację. Dziecięca wrażliwość i perspektywa stają się zresztą pretekstem do erotycznego zrywu, który dokonuje się między nią a zafascynowanym jej nagłą przemianą wykładowcą (Gael García Bernal). Ale Lisa przypisuje sobie autorstwo dzieł Jimmy’ego tylko do czasu. Bohaterka nie chce zbudować upragnionej kariery literackiej na kradzieży, dlatego kiedy otrzymuje szansę publicznego odczytania „swoich” prac przed potencjalnymi wydawcami, przyprowadza – bez oficjalnej zgody ojca swojego protegowanego – ich prawowitego autora. Nie ma wątpliwości, że postępowanie protagonistki jest chwilami bardzo trudne do usprawiedliwienia. Mimo to zarówno reżyserce, jak i aktorce odgrywającej główną rolę udaje się sportretować Lisę jako postać wielowymiarową, wręcz tragiczną. Postać, która tak naprawdę czuje się głęboko niespełniona i zawiedziona banalnością statusu quo własnej egzystencji i swoich najbliższych, w tym swoich własnych – nastoletnich już – dzieci.
Kiedy wykładowca z zajęć poetyckich (oczywiście nieświadomy dokonywanego przez nią intelektualnego zawłaszczenia) dowiaduje się, czym zajmuje się na co dzień bohaterka, stwierdza: „To takie delikatne zajęcie. Dajesz dzieciom coś, co będą nieść przez całe życie”. Działania przedszkolanki nie są ostatecznie motywowane chęcią sławy, lecz przede wszystkim dbałością o przyszłość uzdolnionego dziecka w świecie, który nie wykazuje zainteresowania chronieniem tego, co jednostkowe, inne, poza normą. Lisa w swoim pozbawionym granic uwielbieniu dla chłopca pragnie przede wszystkim ocalić tworzoną przez niego efemeryczną sztukę. Jeśli ona nie zapisze spontanicznego wyrzutu myśli Jimmy’ego, to wysoce prawdopodobne, że nikt inny tego nie zrobi. Ale czy w imię tak pojętego wyższego dobrego można pozbawiać dziecka sprawczości? Myśleć o jego dalszym losie bez poszanowania jego emocji i potrzeb wyrażanych „tu i teraz”? Czy wszelka wspaniałomyślność dorosłych względem przyszłości młodszych nie jest tak naprawdę próbą napisania na nowo przez nich swojej przeszłości? Przepisania wierszem tego, co życie zdążało zalać prozą?