Propozycje Prawa i Sprawiedliwości dotyczące reformy sądownictwa, ale także innych sfer życia społecznego, oceniam w dość szerokiej perspektywie historycznej. Widzę w nich próbę głębokiej korekty (lub nawet zaprzeczenia) nowożytnej tradycji demokratycznego państwa prawa, która zawsze zmierzała do zagwarantowania indywidualnej i zbiorowej podmiotowości oraz do ochrony wolności człowieka, pozwalającej rozwinąć mu potencjał bez ograniczenia wolności innych. Po pierwsze, taka tendencja widoczna jest w dążeniu do jednolitości władzy i podporządkowania sfery ustawodawczej i sądowniczej władzy wykonawczej. Towarzyszy temu sceptycyzm wobec bezosobowych reguł prawa, które w demokracji liberalnej mają gwarantować, że w rozstrzyganiu o ludzkim losie głównej roli nie będą grać emocje, wzajemne animozje ani bieżący interes polityczny. Zamiast tego obóz rządzący pokłada nadzieję we „właściwej” obsadzie konkretnych stanowisk – wydaje mi się to naiwne i niebezpieczne. Po drugie, PiS zdaje się odrzucać zasadę pomocniczości, która zakłada ważną rolę instytucji pośredniczących (organizacji pozarządowych, mediów, samorządu terytorialnego) między jednostkami a władzą centralną. Oba te dążenia łączy pragnienie konsolidacji władzy bez oglądania się na ramy wyznaczone przez obowiązującą konstytucję.
W tym kontekście żal mi wysiłku kilku pokoleń, które nie tylko po 1989 r., ale jeszcze w czasach PRL-u działały na rzecz demokratyzacji i tworzenia poczucia odpowiedzialności za państwo. To banał, jednak nie mogę uwolnić się od myśli, o ile łatwiej jest burzyć, niż budować. Jeszcze bardziej stanowczo niż zwykle należy więc wskazać na wielką rolę właściwej edukacji obywatelskiej i konieczność zdobywania wiedzy o ustroju państwa. A przy tym – szkoła nie może uczyć jedynie teorii, ale powinna realizować także pewne formy zaangażowania w życie obywatelskie, tak aby młodzi ludzie mogli poczuć ponadjednostkową i ponadrodzinną odpowiedzialność. Czysto racjonalny wykład nie wystarczy. Niezbędne są do tego emocje, a ich mądre uruchomienie to zadanie również dla artystów, którzy poprzez film, literaturę popularną, a może i internetowe memy mogliby oddziaływać na szerszą publiczność.
Niemniej lipcowe protesty w obronie sądów, konstytucji i obecności Polski w Unii Europejskiej stanowią dla mnie świadectwo skokowego podniesienia poziomu świadomości obywatelskiej. Dość abstrakcyjne zasady trójpodziału władzy i niezależności sądów stały się hasłami wiecowymi. Udało się przy tym uniknąć języka nienawiści i negatywnych emocji. Demonstracjom towarzyszył pewien rodzaj samokontroli – trochę tak jak w czasach Solidarności, gdy mówiło się o „samoograniczającej się rewolucji”. W protesty zaangażowali się młodzi ludzie, dla których było to być może pierwsze zderzenie z życiem publicznym i polityką. Dla mnie i moich rówieś-ników takim inicjalnym doświad