fbpx
Ilustracja: Kasia Czapska
Łukasz Najder lipiec 2024

Pomiędzy Kadyksem a Myczkowem

Nie ma dla mnie większej przyjemności niż ów moment uświadomienia sobie, że jestem – i przez jakiś czas będę – gdzie indziej.

Artykuł z numeru

Prawo do wytchnienia

W tekście zatytułowanym Przybliżenia czego? Georges Perec konstatował na poły dramatycznie, na poły praktycznie, czyli po swojemu, iż: „Przesypiamy nasze życie snem bez snów. Ale gdzie jest nasze życie? Gdzie są nasze ciała? Gdzie nasza przestrzeń?” (tłum. M. Ławniczak). Jego twórczość, zwłaszcza ta eseistyczno-wspomnieniowa, nasiąknięta autobiografizmem, operująca technicznym omal konkretem, byłaby więc realizacją owego postulatu, odpowiedzią na ów zestaw pytań. Stąd powracające stale u niego inwentarze nazw, ludzi i zjawisk, rejestry detali, miniencyklopedie doświadczeń, odtwarzanie tras i trajektorii, wnikliwe charakterystyki znajomych ulic, własnych pokoi, odkrytego dopiero co terenu. W licznych przypadkach brzmiał Perec niczym kosztorysant, rzeczoznawca, autor instrukcji obsługi urządzeń, a nie literat w natchnieniu. Próba sporządzenia spisu pokarmów płynnych oraz stałych, które spożyłem w ciągu roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego – oto tytuł jednego z takich właśnie projektów. Ostatecznie chyba trudno zdecydować, czy w tym wszystkim chodziło o rekonstrukcję świata, który z każdą sekundą rozpada się bardziej i niknie, czy o zaprowadzenie słowami prywatnego ładu.

Dlatego mogę swój temat ująć i po perecowsku.

Otóż mam 48 lat i przez te 48 lat życia udało mi się spędzić urlop w następujących krajach – Hiszpania (3 razy), Włochy (3 razy), Francja (2 razy), Holandia, Anglia, Portugalia, Grecja (Kreta). Do tego, oczywiście, kilkadziesiąt miejsc w Polsce. Na koloniach – 6 razy. Tuszyn Las, Sieniawa, Debrznica (dwa lata z rzędu), Jastrzębia Góra, Gdzieś (bo nie pamiętam nazwy tej miejscowości położonej nad tamą i rzeką). Biwak w Inowłodzu – lipiec między pierwszą a drugą klasą liceum. Kemping w Karwii. Wyjazd w Bieszczady. Poronin. Czerwcowa objazdówka po Dolnym Śląsku szlakiem pijalni wód mineralnych i zrujnowanych dworzyszczy. Jezioro Omulew w 1989 r. Krutynia z rodzicami. Jakaś wieś zimą pod Zakopanem. Ta sama, ale w majówkę rok później. Dziwnówek – raz z mamą na kwaterze przy głównej ulicy, raz z A., w tzw. czasach studenckich, przy wejściu na plażę. Z mamą jeszcze Kołobrzeg w schyłkowym PRL-u. Z mamą, babcią i, póki żył, dziadkiem letnisko w Głownie, co sierpień i przez omal cały sierpień. Liczne agro z własną już rodziną – pod Poznaniem, pod Toruniem, pod Białymstokiem, przy obwodzie kaliningradzkim, na obrzeżach Suwałk, w autentycznej chacie na Roztoczu, pod Tykocinem, w Jabłonce na Mazurach. Jesienią – grzyby. Wpierw na próbę Samule („wieś […] położona w województwie podlaskim, w powiecie kolneńskim, w gminie Turośl”) i Puszcza Notecka, ale od bitej dekady wyłącznie Góry Świętokrzyskie. Zdarzyło się też, rzecz jasna, i niejedno lato, gdy nie wyjeżdżałem – z wyboru, braku pieniędzy, różnie. Lato w mieście, rozprażonej, ludnej Łodzi, było latem książek i karnawału, czytania Joyce’a, Woolf, Buczkowskiego, przesiadywania nocą w „Kaliskiej” i „Belfaście”, powrotów o świcie pośród śpiewu ptaków i śpiewu tramwajów, było jednocześnie ekstazą i zamułą.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się