Wałęsa. Człowiek z nadziei – tak Andrzej Wajda zatytułował jeden z ostatnich swoich filmów i ten tytuł – człowiek z nadziei – można zaadresować także do reżysera. Wajda należy do pokolenia, które świadomie przeżywało okropności wojny i zostało w znacznej mierze przez to doświadczenie ukształtowane. Paradoksalnie, to wojenne doświadczenie wprzęgło najlepszych synów i córki tego pokolenia w służbę nadziei. Wajda – podobnie jak nieco od niego starsi Jerzy Turowicz, Jan Nowak Jeziorański, Władysław Bartoszewski, Tadeusz Mazowiecki czy Jacek Woźniakowski – należał do ludzi niestrudzonych, wciąż skierowanych ku przyszłości, nigdy nie odpoczywających na laurach i podnoszących się po każdej porażce by dalej robić swoje jak najlepiej potrafią i z myślą o wspólnym dobru. Andrzej Wajda – podobnie jak ci jego wspaniali przyjaciele – wiedział, że kłamstwo, które może dać chwilową iluzję – jest śmiertelnym wrogiem nadziei. Wiedział, że podstawą nadziei jest prawda. Dopóki jesteśmy w stanie rozpoznać prawdę o świecie i o sobie samych – nie wszystko stracone. Dlatego jego filmy – także te utrzymane w najciemniejszych barwach – powstawały, jak pisał, z myślą o „Polakach, którzy potrafią nie tylko ginąć za swoją ojczyznę ale również tworzyć jej przyszłe życie”. Mieliśmy wielkie szczęście, że Wróblewski w swych Rozstrzelaniach namalował doświadczenie wojny, zdaniem Wajdy, w sposób definitywny – i że w skutek tego pan Andrzej przeniósł się do szkoły filmowej szukając innej drogi wyrazu dla prawdy swojego własnego a zarazem pokoleniowego przeżycia. Dzięki temu w tej prawdzie miały swój udział miliony Polaków. Andrzejowi Wajdzie udała się przy tym sztuka niebywała: stworzył taki rodzaj języka filmowego, który proceder cenzury unieważnił i uczynił nieskutecznym!
I choć cenzorskie nożyce nie oszczędzały jego filmów i chcąc tworzyć musiał godzić się na nieuchronne kompromisy – to przecież mógł śmiało powiedzieć: nieuniknioną „grę znaczonymi kartami z władzą w ogólnym rachunku wygrałem”. Zwycięstwo prawdy artysty było zwycięstwem nadziei dla jakże wielu spośród nas.
Pamiętam do dzisiaj uczucie oszołomienia, ogłuszenia prawdą po obejrzeniu Człowieka z marmuru – i towarzyszące temu uczucie szczęścia – że da się tak fantastycznie opowiedzieć tę historię.
Andrzej Wajda był człowiekiem bardzo dzielnym. Swojej odwadze dawał wyraz biorąc na warsztat najtrudniejsze tematy wtedy, gdy były nam, jego widzom najbardziej potrzebne – choć aby dojść do realizacji trzeba było przezwyciężyć dziesiątki przeszkód i ominąć dziesiątki pułapek. Może jeszcze ważniejsza jest jego odwaga artysty wyrażającego w tej nieuchwytnej przestrzeni filmowej „między dźwiękiem a obrazem” najdelikatniejsze drgnienia duszy swoich bohaterów. Artysty, który umie zaryzykować wsłuchując się w często niejasny głos intuicji. Trzeba też pamiętać, jak dzielnie przyjmował niesprawiedliwe i pełne słabo ukrywanej schadenfreude krytyki, których mu nie szczędzono na późnym już etapie życia i tworzenia, jak gdyby krytycy uważali, że stary artysta zajmuje miejsce należne innym, młodszym, jakoby lepiej rozumiejącym obecne czasy. Kto miał przywilej spotykać Andrzeja Wajdę prywatnie widział też, jak dzielnie broni się przed zatruciem goryczą, którą napawała go polityka ostatniego czasu, zaprzeczająca jego oczekiwaniom i jego wizji Polski. I jak dzielnie stawia czoła słabościom ciała, nie pozwalając im do samego końca odnieść zwycięstwa nad swoją potrzebą wsłuchiwania się w nierówny puls rzeczywistości, uczestniczenia w życiu, nad potrzebą bycia z ludźmi i pracy dla nich.