fbpx
Julian Barnes (fot. WanderingTrad, CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons)
Julian Barnes (fot. WanderingTrad, CC BY-SA 4.0 via Wikimedia Commons)
Artur Madaliński wrzesień 2023

Prosię zawsze zwycięża 

Elizabeth Finch Juliana Barnesa opowiada o tym, jak bardzo potrafimy sobie kogoś wymyślić i jak kurczowo się tej wizji trzymamy 

Artykuł z numeru

Co z ciebie wyrośnie

Czytaj także

Katarzyna Kazimierowska

Emily od pandemii

William Faulkner z żoną Estelle przed swoją rezydencją Rowak Oak niedaleko Oxford w stanie Missisipi, fot. Bettmann/Getty

Michał Choiński

Wszystkie sprzeczności Faulknera 

Anna Cieplak

Czego nauczyła mnie klasa ludowa

z Alicją Urbanik-Kopeć rozmawia Martyna Słowik

Wciąż czujemy, czym jest mezalians

z Rafałem Matyją rozmawia Karol Kleczka

Postinteligenci i postrobotnicy

Narrator Papugi Flauberta, lekarz, który przyjechał do Rouen, przywołuje wspomnienie z czasów studiów medycznych. Oto w trakcie zabawy kończącej naukę w semestrze kilku dowcipnisiów wpuściło do sali wysmarowane tłuszczem prosię. Uczestnicy potańcówki wielokrotnie usiłowali je pochwycić, próby te kończyły się jednak wyłącznie ich ośmieszeniem – zwierzę kwiczało okropnie, ale za każdym razem się wymykało. „Wygląda na to – konstatuje narrator – że przeszłość zachowuje się zawsze jak to prosię” (tłum. A. Szymanowski). Zdaje się, że to wokół tej anegdoty krąży od lat pisarska wyobraźnia Juliana Barnesa. 

W Elizabeth Finch po raz kolejny zastanawia się, czy możliwe jest adekwatne („prawdziwe”) opowiadanie historii. W każdym znaczeniu tego słowa – od wielkich procesów dziejowych do pojedynczego życia, którego nie da się pochwycić i wykuć zeń powszechnie obowiązującego, trwałego wzorca. Można, rzecz jasna, próbować – wielu ciągle to robi – jednak nasze opowieści są zawsze zbyt upraszczające. 

Kwestie te zajmują Barnesa od samego początku, od wspomnianej wyżej łże-biografii autora Madame Bovary aż po (zwłaszcza) książki późniejsze – Zgiełk czasu, Jedyną historię i Mężczyznę w czerwonym płaszczu. Nie inaczej jest w przypadku Elizabeth Finch i choć nie mamy do czynienia z prozą tego formatu co chociażby Poczucie kresu, to jednak, mimo widocznych mankamentów, ciągle dającą niemało lekturowej przyjemności i stawiającą wiele istotnych pytań. 

Tytułowa Liz nie jest zwykłą belferką, lecz „romantyczną stoiczką”, obdarzoną łaską oglądu chłodnego, ale nie cynicznego; stanowi doskonałe połączenie obecności w chaotycznym świecie z wewnętrzną kontemplacją, nadnaturalnie spokojne yin i yang w brogsach, jedwabnej bluzce i spódnicy z kontrafałdami. Profesorka wyłamuje się ze swojego czasu, co pozwala jej na dystans i całkowitą niezależność – krytykuje chrześcijaństwo, cytuje Hitlera, przywołuje średniowieczne legendy. Robi i mówi to, co uważa za słuszne, a wszystko w jednym celu – by pomagać studentom w myśleniu i rozwijaniu umysłu. Krótko mówiąc, jest „najwyższej próby”. 

Wszystko to wiemy z relacji narratora, którym jest Neil – słuchacz wykładów E.F., podrzędny aktor imający się rozmaitych zajęć, dwukrotnie rozwiedziony i nazywany przez córkę Królem Nieukończonych Projektów. Jednego trzyma się za to konsekwentnie – uczucia do dawnej wykładowczyni. Wspomnienia bezpośrednich relacji z Elizabeth wypełniają głównie pierwszą część książki. Zafascynowany nauczycielką Neil stopniowo zacieśnia relację – jednak nie ma w niej żadnych uniesień czy wizyt w pobliskim motelu. Sprowadza się ona jedynie do omawiania konkretnych tematów podczas spotkań w restauracji. 

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się