„Psychiatra o swojej drodze wie tylko tyle, że nie ma końca” – pisał Antoni Kępiński na początku lat 60. Leczył wtedy pacjentów krakowskiej Kliniki Psychiatrycznej. O ludziach tam przebywających i ich chorobach pisał teksty, które parę lat później zostały wydane w do dzisiaj czytanych książkach. Z gronem współpracowników prowadził pionierskie w światowej nauce badania nad przeżyciami psychicznymi więźniów obozów koncentracyjnych. Kępiński niewątpliwie „wielkim człowiekiem był”, co zapewne wielokrotnie zostanie powiedziane przy okazji przypadającej 16 listopada 2018 r. setnej rocznicy jego urodzin. Mnie jednak interesuje, co faktycznie po Kępińskim w polskiej medycynie pozostało.
Legenda. Kępiński jest ojcem założycielem nowej psychiatrii w Polsce, dlatego pytamy o aktualność jego spuścizny. Nie wiem, na ile polscy psychiatrzy w codziennej praktyce realizują idee uznawane za testament tego wybitnego lekarza, ale to on właśnie rozpoczął w psychiatrii zmiany, które na dobrą sprawę dopełniły się u nas dopiero w ostatnim ćwierćwieczu. Myślę zarówno o zmianach instytucjonalnych w organizacji dostępu do opieki psychiatrycznej i społecznym otwarciu na osoby chore psychicznie, jak o zmianach w relacji lekarz–pacjent. Zasługą Kępińskiego oraz grona jego uczniów i współpracowników…
Wymienię niektórych: Jacek Bomba, Eugeniusz Brzezicki, Roman Leśniak, Jan Mitarski, Maria Orwid, Adam Szymusik, Aleksander Teutsch.
Ich zasługą jest zastąpienie wszechobecnego kiedyś w psychiatrii paternalizmu lekarza wobec pacjenta relacjami partnerskimi.
Kępiński uważał, że kontakty lekarza z pacjentami muszą być oparte na rozmowie i umiejętności nawiązania relacji emocjonalnej. Inaczej chory psychicznie nie dopuści lekarza do świata swoich przeżyć, a bez tego nie jest możliwe ani jego poznanie, ani leczenie. Dziś brzmi to zwyczajnie. Pół wieku temu w Polsce było rewolucyjne.
Trzeba jednak wyraźnie zaznaczyć, że Antoni Kępiński tego nie wymyślił. Przez niego po prostu przenikały osmotycznie idee już obecne w zachodniej psychiatrii. Za sprawą takich ludzi jak Kępiński pojawiły się one w Polsce w latach 60., choć dopiero jego książki, które zaczęły się ukazywać mniej więcej dekadę później, te idee upowszechniły.
Za jego życia opublikowano jedynie Refleksje oświęcimskie i Psychopatologię nerwic. Rytm życia ukazał się w dniu śmierci autora – 8 czerwca 1972 r. Pozostałych osiem książek, które stworzono, bazując na opublikowanych tekstach i maszynopisach autora, wydano w ciągu kolejnych sześciu lat.
Nie ujmując wartości popularyzatorskiej tym książkom – napisanym bardzo dobrze i zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy medycznej – mają one charakter bardziej gawędziarsko-dywagujący niż naukowy. Sporo jest też w nich tzw. pożytecznych oczywistości. Dzisiaj takie książki chyba nie miałyby prawa powstać. Jeżeli zamiarem autora jest napisanie przystępnych w lekturze książek o depresji, lęku czy psychopatologii życia seksualnego, musi opierać się przede wszystkim na tym, co udało się ustalić dzięki metodzie naukowej. Swoje przemyślenia, wynikające z praktyki lekarskiej, powinien serwować z rozwagą, i to pod warunkiem że za tym, o czym pisze, stoją zarówno doświadczenie, jak dorobek naukowy wynikający z badań i publikacji. Ludzie wciąż sięgają po Kępińskiego – i bardzo dobrze! – ale błędem byłoby czytanie jego książek jako reprezentujących aktualny stan wiedzy na dany temat. Kępiński pisał rozsądnie, a że ponad pół wieku temu, kiedy powstawały jego teksty, funkcjonowało mnóstwo opresyjnych przesądów na temat osób chorych psychicznie czy uzależnionych, jego pisarstwo tę problematykę czyniło mniej demoniczną. Jakoś ją humanizowało.