fbpx
(fot. Archives du 7e Art / BE&W)
z Anną Cwojdzińską rozmawia Edyta Zielińska-Dao Quy lipiec-sierpień 2021

Przekroczyć to, co znane

Pamiętam, że jako dziecko bałam się burzy. Podczas jednej z nich mój tata zaprowadził mnie do okna i powiedział, że to, co teraz się dzieje, to jest niezwykła rzecz – koncert nieba – a my mamy wielki przywilej go podziwiać. Wydaje mi się, że tak właśnie można nauczyć się zachwytu.

Artykuł z numeru

Sztuka zachwytu

Czytaj także

z Casparem Hendersonem rozmawia Adam Pluszka

Niewidzialny ruch rzeczy

Co Panią ostatnio zachwyciło?

Akurat ja mam stosunkową łatwość w doświadczaniu zachwytu i w zasadzie codziennie się czymś zachwycam. Najłatwiej naturą. Moja sunia bardzo mi to ułatwia. Odkąd jesteśmy razem, a mija już sześć wspólnych lat, dostrzegam rzeczy, których wcześniej nie widziałam, i zwiększyła się u mnie uważność i wrażliwość na otoczenie. Codziennie jeździmy na długi spacer do Wielkopolskiego Parku Narodowego, gdzie Mila zaprasza mnie do jakiegoś nowego zachwytu, bo tam zawsze jest coś, nad czym można się zatrzymać, a zwolnienie tempa to pierwszy krok do zachwytu.

Mnie ostatnio zachwyca niemal wyłącznie natura.

Być może dlatego, że w czasie pandemii była to jedna z niewielu przestrzeni dostępnych nam w zasadzie bez ograniczeń. Zresztą nasz sposób doświadczania natury dobrze łączy się z samą definicją zachwytu.

Bo czym on właściwie jest?

Naukowcy różnie go definiują, jednak zgadzają się co do jednego – zachwyt jest przede wszystkim emocją. Pierwszy raz w ujęciu psychologicznym napisali o nim w 2003 r. Dacher Keltner oraz Jonathan Haidt w przełomowej pracy Approaching awe, a moral, spiritual, and aesthetic emotion, opublikowanej w czasopiśmie „Cognition and Emotion”. Wcześniej w tym kontekście mówiło się o nim relatywnie niewiele. Keltner i Haidt – sfrustrowani brakiem badań na ten temat – materiał do rozważań czerpali z religii, filozofii oraz socjologii i na tej podstawie wypracowali definicję, a właściwie, jak sami to nazwali, prototyp pojęcia zachwytu. Według nich zachwyt wiąże się ze zderzeniem z czymś, co nie mieści się w naszych strukturach poznawczych. To odczucie jest uwarunkowane przez dwa najważniejsze komponenty: vastness – bezkres – oraz accommodation – czyli dostosowanie.

Krótko mówiąc, zachwyt pojawia się wtedy, kiedy spotykamy się ze zjawiskiem, które postrzegamy jako niejasne, wielkie, wypełnione jakąś potęgą. Jednocześnie w obliczu doznawania głębokiego bezmiaru pękają nasze utarte schematy, a wszystko to, co znaliśmy na co dzień, nagle nie znajduje zastosowania.

Wtedy pojawia się też potrzeba akomodacji: musimy przekroczyć schematy, które dotychczas znaliśmy, i niejako ponownie wytłumaczyć sobie świat. Słowem – autentyczny zachwyt zmusza nas do przekroczenia tego, co oswojone.

Niektórzy teoretycy określają zachwyt jako emocję, która zmusza nas wręcz do przekraczania siebie. Smutek czy radość kierują nas w stronę własnego „ja”. Tymczasem emocje self-transcendentne, takie jak właśnie zachwyt, ale także współczucie czy wdzięczność, sprawiają, że kierujemy uwagę na zewnątrz. W obliczu zachwytu całe nasze zainteresowanie skierowane jest na bezkres, którego doświadczamy, dlatego pojawia się wtedy poczucie bycia kimś małym i nieznaczącym.

Podobną, bo też skoncentrowaną na potędze i wyjątkowości, definicję zachwytu w filozofii proponował Kant. Tymczasem Jolanta Brach-Czaina, polska filozofka codzienności i jedna z bohaterek tego numeru, mówi, że najważniejszą częścią naszego życia jest „konkret egzystencjalny”, bo to on prowadzi ku metafizyce. Dla Brach-Czainy obiektem zachwytu mogła być dojrzała wiśnia, kamień czy dobrze przyrządzone pierogi.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się