Ciągłe niezadowolenie doprowadziło nawet do napisania dwóch innych wersji. Zabiegiem konstrukcyjnym, umożliwiającym Devi wyartykułowanie tego, co od lat dojrzewało w jej głowie, było oddanie narracji mężczyźnie, doktorowi Bissamowi Sobnathowi. A prywatnie: domowemu katowi.
Doktora poznajemy jako starego, schorowanego mężczyznę pozostającego pod opieką córki i wnuczki. Przez całe życie to on leczył ludzi, którzy traktowali go niemal jak boga. Tego przynajmniej dowiadujemy z jego relacji, wiele mówiącej o złożonej konstrukcji psychicznej bohatera. Bissam łączy w sobie poczucie misji ratowania świata z przekonaniem o własnej nieomylności, zobowiązującej go wręcz do wymierzania bezlitosnych kar cielesnych i długotrwałego torturowania psychicznego najpierw żony, potem wspomnianych już córki i wnuczki. Okrucieństwo, jakiego się dopuszcza, jest tak dojmujące, bo zbagatelizowane i zupełnie bezkarne. Egzotyczne rośliny, feeria barwnych sari, odwoływanie się do kultury Mauritiusa – wszystko to razem wzięte tworzy przyjemny sztafaż. Jednak gdy tylko rozebrać powieść z orientalnego kostiumu, okazuje się, że zło, które tak wnikliwie bada Devi, jest bardziej swojskie, niżbyśmy chcieli. Za wiernością tradycji i szacunkiem dla patriarchalnego modelu rodziny stoi próba usankcjonowania przemocy jako normy. Nieistotne, czy dotyczy to maurytyjskiego Orientu czy starej Europy.
_
Ananda Devi
Zielone sari
tłum. Krzysztof Jarosz,
Wydawnictwo w Podwórku, Gdańsk 2018, s. 240