Ludzie Kościoła, o których intencje pytamy, są różni. Niestety, nie zawsze też wiedzą, co naprawdę myślą. Zmieniają zdanie i swoje zaangażowania. A ponadto wcale nietrudno godzić dążenie do władzy, wpływów i korzyści z aspiracjami do „kształtowania sumień”. W ogóle nie podoba mi się idea „formowania” sumień. W polskim duszpasterstwie i katechezie za mało dba się o autonomię sumienia. Co to znaczy? Wierzę, że nikt z zewnątrz nie ma prawa nadawania kształtu mojemu sumieniu. To zadanie mistrza wewnętrznego – pełni je sam Chrystus. Nie próbujmy rozstrzygać, jak to się dzieje.
Natomiast ludzie mogą i powinni uprawiać dialog w kwestiach dotyczących sumienia.
Potrzebne są przede wszystkim zmiany w strefie milczących założeń. Założenia ulegają ewolucji. Chodzi o to, by zdawać sobie z tego sprawę i dążąc do dialogu, liczyć się z tym faktem. Wrażliwość wierzących jest teraz inna, niż była wtedy, gdy dzisiejsi kapłani odchodzili od świata świeckich rówieśników, by przez kilka lat żyć w seminarium, w zupełnie odmiennym porządku rzeczy. Zmiany założeń i wrażliwości nie są systematycznie badane i opisywane. Nie bierze się też ich dość pilnie pod uwagę.
A papież Franciszek właśnie do tego stara się wzywać. Powiem ogólnie, że w moim odczuciu prawie wszędzie nasila się ruch obrony autonomii sumienia. Jest on bliski wielu wierzącym, nie tylko młodym, nie jest też przecież obcy osobom pozostającym w zasadzie poza Kościołem.
Deficyt zaufania istnieje wszędzie. Co robić? Rozwijać wychowanie do współpracy, pracy zespołowej, odpowiedzialnej wierności przyjętym założeniom. Dorastając, warto trwać w przyjacielskich grupach budowanych wokół zadań pojawiających się na horyzoncie. Zadania są do odkrycia: badawcze (poznawcze), pomocowe, opiekuńcze, twórcze w wyrażaniu Ewangelii tak, by w dzisiejszym świecie była słyszana. Fakt bycia wierzącym nie powinien oddzielać od niewierzących podzielających podobne zaangażowanie. Jednak sens ma także budowanie grup wyraźnie inspirowanych wiarą, gdzie właśnie nad nią się pracuje.
Pontyfikat Franciszka jest oczywiście szansą – czy i jak zostanie ona wykorzystana, nie wiadomo. Jeszcze wiele zostaje jedynie w sferze możliwości. Całe moje długie doświadczenie – np. nowohuckie – wskazuje, że wystarczy tylko trochę odczarować ludzi z bierności, dać poczucie udanej pracy zespołowej. Był przecież synod diecezjalny w Krakowie i podobny w Katowicach. Powstawały zespoły, coś się zaczynało dziać.
Franciszkowi trzeba dać szansę działania duszpasterskiego w jego własnym stylu. Boję się, że w Polsce zostanie zagłuszony przez rodzimą tromtadrację. Trzeba temu odważnemu papieżowi jeszcze dodać odwagi! Niech to zrobią ci, na których on liczy, przede wszystkim młodzież. I niech Franciszek będzie sobą, także u nas, w Polsce; nie przerabiajmy go na Jana Pawła II ani na Benedykta XVI. (Przy okazji, przypomniałam sobie numer „Znaku” sprzed lat, głównie z materiałami o Brazylii [nr 160: Z problemów Trzeciego Świata – październik 1967 – przyp. red.]. Jeszcze dziś może się chyba przydać). Przyjmijmy od Franciszka to, co stara się dać! Wcale nie jest nam to obce. Na początek wydobądźmy z siebie ludzką solidarność, szacunek dla ubogich i dla siebie nawzajem.