W roku 1897 pociąg, którym jechał z Bostonu do Nowego Jorku młody filozof Bertrand Russell, utknął w zaspach. Po zjedzeniu wszystkich zapasów, gdy – jak się zdaje – pasażerowie winni byli rozważyć ciągnięcie losów (kogo najpierw spożyć), ludzi ogarnęła nagła determinacja. Z użyciem paru szufli z tendra, platerowanych tac z wagonu restauracyjnego, dźgając zwały śniegu laskami, rzucili się do czynu i istotnie dało się przejechać dalszych kilkanaście metrów. Ma się rozumieć, tak naprawdę z opresji wybawił podróżnych dopiero pociąg ratowniczy. Russell zapamiętał jednak atmosferę mobilizacji, entuzjazmu, zapału, co skłoniło go do postawienia tezy, że w obliczu katastrof ogarnia czasem ludzi osobliwa ekscytacja, skłaniająca do zbiorowego wysiłku, zjednoczenia, pozytywnej braterskiej emocji. Na analogicznej syntezie uczuć opiera się Rebecca Solnit, dając w pełnych zapału słowach apologię nadziei jako siły zdolnej do rozbudzenia spontanicznej współpracy. Na pewno zgodziłaby się z angielskim myślicielem, że taki zbiorowy akt jest źródłem osobliwego – i osobistego – szczęścia.
Autorka Zewu włóczęgi daleka jest jednak od rozważania gorzkiej mądrości płynącej z mitologii. Nie pomni, jak się zdaje, przypowieści o niejakiej Pandorze, najstarszym bodaj w europejskim imaginarium robocie sporządzonym na rozkaz Zeusa przez kowala Hefajstosa. Hefajstos wyszykował ją na kochankę głupiego brata Prometeusza imieniem Epimeteusz. Oto jedno z pierwszych wykorzystanie więzów rodzinnych dla zemsty. Zgodnie z planem władcy Olimpu szanowny Epi, niedojda, nie upilnował towarzyszki życia, która dobrała się do swojego posagu – glinianej beczki z pieczęcią: „Nie otwierać”. I, jak wiemy, z kontenera wyfrunęły wszelkie możliwe plagi, dopusty i katastrofy – a gdy bezmyślna, sięgnęła głębiej, znalazła na dnie tylko pozwalającą stawić im czoło nadzieję. Inaczej mówiąc, nadzieja to złudzenie, pozwalające żyć w stanie klęski fizycznej, moralnej lub politycznej, w przekonaniu, że jeszcze nie wiadomo, może damy sobie radę. Przykładów pozytywnych, które na to wskazują, jest tyle samo ile negatywnych, jednak nadzieja posiada moc takoż pozytywną, jak i niekoniecznie – o czym chyba rzadziej się pamięta. Zdolność podbijania energii społecznej, a także mącenia w głowach, fałszowania statystyk. Dość spojrzeć, ilu okropieństwom XX w. dałoby się dzięki mobilizacji zbiorowej zapobiec bądź je odwrócić, a ile sił ludzkich i nieludzkich wykonało spokojnie swoją robotę, mając gdzieś edukację, wysiłki i poczynania bojowników oporu. Zamiast wyliczenia, jakie każdy potrafi sporządzić, przypomnę tylko wywiad z końca lat 30. z Mohandasem Gandhim, który stwierdził, iż Żydzi w Niemczech dla uniknięcia prześladowań zastosować winni opracowaną przezeń taktykę biernego oporu bez użycia przemocy. Co prawda, po wojnie Gandhi za światłą tę radę przeprosił.