Podczas trzymiesięcznych badań terenowych prowadzonych w Białowieży Grzegorz Hebda, ornitolog z Instytutu Biologii Uniwersytetu Opolskiego, z powodu tempa, w jakim musiał wypełniać protokół badawczy w trakcie klucia się dzięciołów, tracił nawet 12 kg. Podczas dwóch–trzech najważniejszych dni, przedzierając się przez puszczę, po kilkadziesiąt razy przystawiał drabinę do drzewa, w którym znajdowała się dziupla z gniazdem. Wchodził na wysokość sześciu–siedmiu metrów, zapisywał, z ilu jaj wykluły się pisklęta. Schodził, składał drabinę i szedł do następnego drzewa. Gdy drabina nie wystarczała, by wsadzić nos w dziuplę, zakładał drzewołazy. I tak ze 30 razy w ciągu jednego dnia.
Na tym nie koniec, bo w sezonie lęgowym ornitolog wchodzi na drzewo co najmniej pięć razy.
Najpierw sprawdza postęp w budowie gniazda. W drugim podejściu liczy złożone jaja, w trzecim – ustala datę klucia i liczbę piskląt. Później obrączkuje osobniki gotowe do opuszczenia gniazda i jeszcze sprawdza, które faktycznie z niego wyfruną. Może wejść na drzewo jeszcze po raz szósty, by po zakończeniu lęgu zabrać gniazdo do zbadania.
Dzięciołom – jak sikorom, które też są dziuplakami – można byłoby zbudować budki i w ten sposób uprościć zbieranie informacji o ich rozmnażaniu, gdyby nie poglądy prof. Tomasza Wesołowskiego – szefa Zakładu Ekologii Ptaków w Instytucie Zoologicznym na Uniwersytecie Wrocławskim. Monitoring ptaków lęgowych w Puszczy Białowieskiej prowadził od 1975 r. Miał liczące się w świecie osiągnięcia, a poza tym był człowiekiem upartym. Przez lata zabiegał o rozszerzenie statusu parku narodowego na całą Puszczę Białowieską. To właśnie Wesołowskiego Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu powołał w 2017 r. na eksperta w sprawie wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej, którą udało się zatrzymać m.in. dzięki jego protestom. Wracając do możliwości zawieszenia budek dla dzięciołów, co ułatwiłoby zbieranie informacji o ich lęgach: sama zapowiedź ich wywieszenia w Białowieskim Parku Narodowym najpewniej skończyłaby się wyrzuceniem pomysłodawcy z jego zespołu badawczego. Jeżeli dzięcioły przez tysiące lat obywały się bez budek lęgowych, trzeba podążać tym tropem. I jeżeli żyły w lasach naturalnych, a nie gospodarczych, gdzie dominują szybko rosnące świerki i sosny, ornitolodzy muszą przedzierać się przez puszczańskie gęstwiny.
„Badania trzeba prowadzić w sposób, który pozwoli zajrzeć ewolucji przez okno” – konkludował Wesołowski, gdy chciał podkreślić, że warunki obserwacji ptaków muszą być maksymalnie zbliżone do tych, w których one ewolucyjnie się ukształtowały. No tak, ale po co nam wiedzieć, jak formowała się czaszka dzięcioła, odporna na wstrząsy uderzeń jego dzioba? Dlaczego ludzki dobrostan ma zależeć od liczebności ptaków, i to takich jak wróble czy gawrony, których tłumne gromady przypadkowemu obserwatorowi nie wydają się mniej liczne niż kiedyś?