Po rozpoczęciu pokazu na widok oswojonego lwa, a później słonia, który miał podrzucać akrobatkę, zaczęłam głośno protestować, a wreszcie płakać – na tyle zdecydowanie i donośnie, że babcia, która chciała mi sprawić tym wyjściem przyjemność, musiała mnie wyprowadzić z widowni. Długo jeszcze to wydarzenie oswajałam, płacząc mojemu ukochanemu psu Czarkowi do ucha nad losem cyrkowych zwierząt i snując mgliste wizje ich oswobodzenia (o historii cyrku arcyciekawie piszą w dziale Idee Paweł Majewski i Piotr Oczko).
To były jeszcze czasy, kiedy psów, przynajmniej w moim świecie, nie wyprowadzało się na smyczy, lecz zwyczajnie puszczało, aby poszły sobie pobiegać. W efekcie moi ukochani towarzysze, kupione na placu targowym kundelki: Czarek i Kajtek, do których po jakimś czasie dołączyła zakupiona w tym samym miejscu wilczyca Saba, biegały sobie swobodnie po mieście, załatwiając swoje psie sprawy i wracając do domu po pełną michę. Stąd może brały się moje protesty wobec cyrku: w moim dziecięcym wyobrażeniu zwierzęta mogły towarzyszyć ludziom i być ich najlepszymi przyjaciółmi, ale miały wieść swoje autonomiczne, wolne życie.
Dlatego moje najwyraźniejsze wspomnienia z dzieciństwa to rozmowy i chwile spędzone z moimi towarzyszami. Czy to dziecięca wyobraźnia, czy jeszcze słabe rozeznanie w świecie kazały mi wierzyć, że psy mnie rozumieją i mogą być najwierniejszymi powiernikami smutków i trosk?
Czytaj także
Cyrk, czyli o pragnieniu dominacji
Gdy byłam już studentką, przeżywałam okropne wyrzuty sumienia, że pozostawiłam Sabę z moją babcią, dla której opieka nad ogromnym psem w typie wilczura była ponad siły (Czarek i Kajtek odeszli wcześniej). Nastały inne czasy: psa trzeba było wyprowadzać na spacer na smyczy, z rynków i targów zniknęły wiejskie szczenięta, sprzedawane miastowym. A ja nie ulegałam już tak łatwo emocjom, które sprawiły, że wymogłam na babci o miękkim sercu uratowanie aż trzech wiejskich szczeniaczków. Dziś mam wrażenie, że wyobraźnia i idąca z nią w parze intuicyjna empatia zmniejszyły swoją rolę w moim życiu wraz z przyrostem wiedzy. Im bardziej oddawałam się pasji edukacji, tym silniej patrzyłam na świat przez pryzmat zapożyczonych od innych teorii i języka. Tak często przebiega trudny okres dorastania, kiedy tracimy spontaniczny język dzieciństwa i zaczynamy coraz wyraźniej posługiwać się językami przyswojonymi za sprawą kultury i edukacji, tracąc na ich rzecz coś własnego, autentycznego. Ważne, aby mimo to wracać do świata swobody i wyobraźni – puszczać wodze fantazji, jak zachęcano mnie w dzieciństwie.
Dziś wiem, jak wiele warstw kryje w sobie słynna metafora koni i woźnicy, która pojawia się u Platona – ukazując wizję duszy ludzkiej jako woźnicy kierującego zaprzęgiem o dwóch koniach symbolizujących racjonalność i namiętności. Jestem świadoma, że czasem trzeba puścić wodze racjonalnej kontroli, dopuścić do głosu emocje. Doceniam też coraz mocniej, jak ważne jest odzyskiwanie wyobraźni, poszukiwanie w sobie kontaktu z tą częścią naszej duszy, która wyraża się w śmiałych marzeniach, wizjach i fantazjach. Bez nich może zabraknąć nam odwagi zmieniania świata, bo nie będziemy umieli przekraczać granic zastanej rzeczywistości, wyobrażać sobie innego porządku rzeczy.