Początek XX w. i dwudziestolecie międzywojenne są tłustym, żyznym czarnoziemem, z którego literatura polska wyjęła swoich najlepszych. Poza tak oczywistymi klasykami, jak Wisława Szymborska, Jarosław Iwaszkiewicz, Czesław Miłosz (który dziś trochę przestał być oczywisty, bo jego z kolei „wyjęto” z kanonu lektur), autor Pracowni literackiej pisze o wszystkich, którzy „będą zawsze” – niestarzejący się ani w prywatnych, ani w publicznych listach lektur. Zawsze będzie więc w literaturze obecna autorka Kota w pustym mieszkaniu i autor Pieska przydrożnego, Tadeusz Różewicz, Witkacy etc.
Pozycja obserwatora z przeszłości, którą przyjmuje Andrzej Zawada w każdym z tych niewielkich tekstów (esejów, notek z kalendarza, recenzji), niesie jednak ze sobą pewną pułapkę – tak dla autora, jak i czytelnika. Książka jest bowiem krytyką w duchu głęboko melancholijnym. Autor pisze o literaturze, niejako już ją opłakując wobec zbyt miałkiej teraźniejszości – literaturę jako „najpełniejszy i najbardziej wszechstronny system poznawczy, jaki stworzyliśmy.
Wspominając o tekstowych śmieciach, na których dziś żyjemy, tworząc w internecie „tysiące narcystycznych opowieści o sobie”, autor Pracowni literackiej słusznie jednak docenia tych, którzy – wzorem dawnych radosnych neapolitańskich artisano naprawiających buty i parasolki – mają jeszcze chęć żyć w małych, lokalnych światach. Poetów, literaturoznawców, wszystkich uważnych wobec świata nieuważnego, w ciągłej zadyszce.
–
Andrzej Zawada
Pracownia literacka
Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2021, s. 289