Mateusz Burzyk, Michał Jędrzejek: Opcja Benedykta była szeroko omawiana w USA i w Europie jako istotny, choć kontrowersyjny, głos w dyskusji o współczesnym chrześcijaństwie. David Brooks z „The New York Timesa” określił ją nawet mianem „najważniejszej religijnej książki dekady”. Co oznacza tytuł Pana książki?
Rod Dreher: „Opcja Benedykta” to wybór, przed którym stoją wszyscy chrześcijanie w erze postchrześcijańskiej biorący swoją wiarę na poważnie. Ok. 500 r. Benedykt z Nursji opuścił zdobyty przez barbarzyńców Rzym – miejsce chaosu i moralnego upadku – ponieważ obawiał się, że jeśli w nim zostanie, straci wiarę. Zaszył się w lesie, by tam się modlić i podążać za Bożą wolą, a w końcu stworzyć pierwsze klasztory. W kolejnych wiekach, gdy zachodnia Europa pogrążała się w anarchii, gromadzili się w nich mężczyźni pragnący prowadzić życie monastyczne. Owi mnisi położyli fundament pod ponowne narodziny europejskiej cywilizacji. Dlatego Kościół ogłosił św. Benedykta patronem Europy.
Jaki to ma związek z nami?
Uważam, że żyjemy w czasach, które w kwestiach moralnych i duchowych mają swój odpowiednik w epoce upadku Rzymu. Papież Benedykt XVI powiedział, że Europa nie zmagała się z takim kryzysem od 1500 lat. Siły antychrześcijańskie wewnątrz naszej cywilizacji są tak potężne, że jeśli my, zwyczajni chrześcijanie, nie wycofamy się w jakiś rozsądny sposób z tego głównego nurtu i nie znajdziemy nowych sposobów życia wiarą we wspólnocie, to utoniemy w nim.
Chciałbym powiedzieć to jasno: nie twierdzę, że powinniśmy ukryć się wysoko w górach i żyć jak eremici. Nie jesteśmy mnichami. Żyjemy w świecie. Jako wierni chrześcijanie powinniśmy jednak różnić się od świata w naszej postawie i duchowej dyscyplinie. Nasze domy rodzinne, szkoły i parafie powinny upodobnić się do klasztorów.
Głosi Pan, że konserwatywni chrześcijanie w USA przegrali „wojnę kulturową” ze świeckimi liberałami. Ameryka stała się według Pana krajem postchrześcijańskim. To twierdzenie pozostaje w sprzeczności z obrazem USA jako religijnego wyjątku pośród zsekularyzowanych krajów Zachodu. Jakie są najważniejsze argumenty za tą tezą?
Pierwszy argument jest taki, że młodsze pokolenie Amerykanów jest znacznie bardziej zeświecczone niż jego poprzednicy. Pokazuje to wiele badań opinii publicznej. Drugi –znacznie ważniejszy – brzmi: ogromna większość młodych Amerykanów, którzy wciąż deklarują się jako chrześcijanie, ma niewielkie pojęcie o tym, co w ogóle oznacza bycie chrześcijaninem.
W co więc wierzą amerykańscy milenialsi?
Christian Smith, socjolog z Uniwersytetu Notre Dame, przebadał gruntownie ich przekonania. Pokazał, że młodzi Amerykanie, prawie niezależnie od swojego wyznania, patrzą na religię w sposób powierzchowny i sentymentalny. Nie ma w ich wierzeniach żadnej teologicznej czy moralnej treści, poza mglistym poczuciem, że należy być miłym człowiekiem i starać się o szczęście, nie szkodząc przy tym innym. To efekt „katechizacji” prowadzonej przez konsumpcyjną kulturę masową i liberalny indywidualizm.