Rondo Wiatraczna jest symbolicznym centrum Grochowa, jest jego początkiem, a jednocześnie jego końcem. Jest studnią dudniącą od echa codzienności. Jako przestrzeń kolista – a więc niejako doskonała i przedustawna, synonim prapoczątku, źródło wszelkiej rzeczy i wszelkiej formy – jest zarówno wyzwoleniem, jak i uwięzieniem. „Nie istnieje człowieku wyjście z tego ronda” – pisze w wierszu zamieszczonym w Rondzie Wiatraczna Marek Bieńczyk. Kto jest autorem tego wiersza? Może to – obecny w innych książkach tego autora – Jan Jo Rabenda, będący alter ego Bieńczyka, ewentualnie jego literackim bliźniakiem, niewykluczone też, że diabolicznym rewersem pisarza? A może to Prorok, narrator Ronda…?
Ale kim jest ów Prorok? I czym w istocie jest samo Rondo… – prozą, esejem, autofikcją?
Jesteśmy bezradni, kręcimy się w kółko (jak to na rondzie) niczym opisani przez Bieńczyka mieszkańcy Grochowa ganiający po Rondzie Wiatraczna w tę i z powrotem i próbujący odgadnąć, który tramwaj skręci w Grochowską, a który w Waszyngtona. Być może są oni w tych nerwowych ruchach po kole komiczni – Bieńczyk nazywa ich paniami i panami Hulot – ale wydają się raczej ciążyć ku tragedii, są chochołami zaklętymi w kolistym korowodzie. „Nie istnieje człowieku wyjście z tego ronda” – ten wers powraca refrenicznie, wszak to rondo, a raczej wariacja na temat rondeau. „Pochyleni nad tym rondem, gatunkiem par excellence melancholijnym, my także przebiegamy po jego słowach krąg” – pisał Bieńczyk w głośnej Melancholii. O tych, co nigdy nie odnajdą straty, książce, którą otwiera wiersz Charles’a Baudelaire’a Łabędź. Francuski poeta przywołuje w nim będący niejako dziedzińcem Luwru paryski plac Carrousel, który w istocie jest – rzecz jasna! – rondem. Wiersz Baudelaire’a, jak pisze Bieńczyk, odczytywany bywa często jako poetyckie rozpoznanie współczesnego podmiotu melancholijnego – wyobcowanego, samotnego, anonimowego i przede wszystkim zadumanego nad przeobrażeniami miasta („tak się zmienia / kształt miasta, prędzej jeszcze niż serce człowieka”). Rondo Wiatraczna jest odpowiednikiem placu Carrousel: jest krynicą melancholii.
To nie jest rzecz nostalgiczna
Kto wie zresztą, czy Rondo Wiatraczna nie jest nawet bardziej melancholijne od jego paryskiego odpowiednika. A może powinniśmy pójść dalej i obwołać Grochów stolicą melancholii? Bieńczyk nie mówi tego wprost, ale daje liczne podpowiedzi. Widomym znakiem melancholijnego charakteru Grochowa pozostaje choćby jego względna niezmienność, jakże inna od ciągłych paryskich przeobrażeń. „Paryż się zmienia!” – krzyczy baudelaire’owski podmiot liryczny w Łabędziu. „Grochów się nie zmienia!” – mógłby mu odkrzyknąć Bieńczyk ustami Proroka. (Coś nam to może przypominać: w jednym z filmów Woody’ego Allena mniej więcej 10-letni neurotyczny chłopiec zostaje przyprowadzony przez matkę do psychoanalityka, jako że popadł w – a jakże! – melancholijny stupor. „Wszechświat się rozszerza” – odpowiedział lekarzowi chłopiec, zapytany o przyczynę swojego smutku. „Ale Manhattan się nie rozszerza!” – krzyknęła poirytowana matka).