Marina Abramović szpilką przymocowała do ściany fistaszka, który rzucał cień w kształcie chmury. Ktoś inny przyniósł „stary, dziurawy jak rzeszoto zielony koc, którego używał w pracowni”. W katalogu napisał, że „zamiast szczególnego wybrał najmniej znaczący przedmiot”. Przyjaciółka Mariny przywiozła drzwi pracowni. Jej kolega posadził na krześle obok stolika nocnego swoją dziewczynę. „Nie znajduję racjonalnego wyjaśnienia, dlaczego przedstawiłem to, co przedstawiłem, i nie ma w tym krzty symbolizmu” – mówił. „Nam jednak – pisze Abramović w autobiografii – wyznał prawdziwą przyczynę swojego wyboru: Nie wyjdę do roboty, dopóki się nie prześpię z dziewczyną”.
Gdyby nie pytanie o zainspirowane wystawą „rzeczy małych” (rozesłałam je do bliskich), nie wiedziałabym, że Ula ma w domu kawałek meteorytu, który spadł w 2008 r. w Maroku. „Dostałam go od mojej najlepszej przyjaciółki, ona ma drugi kawałeczek. Niby nie myślę o nim codziennie – pisze – ale leży w pudełeczku w sypialni. Czasem je otwieram i wyciągam ten malutki kosmiczny fragment w kształcie grota włóczni. Lubię sobie wyobrażać trasę lotu, miejsce, w którym spadł, widok, jaki mu towarzyszył. Myślę też wtedy o przyjaźni, która wiele dla mnie znaczy i jest wynikiem ruchu planet. I nie mogę uwierzyć, że mogłam się zaprzyjaźnić z kobietą spod znaku Skorpiona (wiesz dobrze, jak ufam horoskopom!). Zastanawiam się tylko nad jednym: czy jeśli oddam go na wystawę, nie stracę magicznych mocy?”
Marta od zawsze, od dziecka, w pracy, w domu czy w podróży, ma na wyciągnięcie ręki jakiś papierek. „Kręcę go, zginam, gniotę. Ale to nie może być byle jaki papier. Nie może być kredowy, nie może być gazetą. Najlepiej, żeby to był biały papier biurowy. Może też być bilet autobusowy, ale tylko kartonikowy. Mam pełne kieszenie pomiętych starych papierków. Czasami nawet całkiem ważnych, ale już zupełnie nieczytelnych. Moja mama miała ten sam nawyk. Kiedyś czytałam, że ma to jakieś znaczenie, ale na szczęście zapomniałam jakie!”
Maria przyniosłaby wiązkę siana z górskiej łąki. „Daje mi poczucie bezpieczeństwa i nadaje sens marzeniom. Gdy zanurzam rękę w kieszeni bluzy / kurtki z poprzedniego lata i moje palce napotykają tę niepokorną chropowatość, uśmiecham się błogo i pewnie”. Ewelina z kolei pokazałaby korek od wina, „bo przypomina o ważnych rozmowach”. Małgosia Cz. – kawiarkę. „Zaczynam z nią dzień. To bardziej rytuał niż potrzeba kofeiny. Skręcanie maszynki, zapach kawy, łagodne wejście w poranek”.
Agnieszka przyniosłaby dwudzieste czwarte strony swoich książek. „Od zawsze zaznaczam w książkach stronę 24 krzyżykiem. Rodzaj exlibrisu. Gdy ktoś mówi, że to jego książka, zawsze patrzę na tę stronę. Moje książki do mnie wracają”.
Eliza w odpowiedzi na postawione pytanie przysyła zdjęcie. „Ten korzeń znalazłam podczas wyprawy w Kirgistanie – tłumaczy. – Dziesięć lat temu. Przyczepiłam do plecaka i targałam przez miesiąc. Potem przemyciłam w ruskim samolocie. Jest symbolem moich podróży. Leży na półce, obok rogu barana, zastygłej lawy, w której szeleszczą małe muszle, oraz największej szyszki, jaką kiedykolwiek znalazłam. Skręca się zawadiacko w różne strony i szepcze: »Zostaw to wszystko, jedź daleko, nie siedź w czterech ścianach. Możesz pojechać byle gdzie, nawet do Serocka. Ale rusz się w końcu«”.