Najważniejsza jest jednak matka. Brzmi banalnie, bo każdy matkę posiadać musi, ale tak się składa, że Marcel Proust, Romain Gary i Roland Barthes mieli matki szczególne: inteligentne, oczytane, silne, niezłomne. Bez cienia przesady można powiedzieć, że pisali dzięki nim, a czasem też dla nich i o nich. Trzy bardzo różne kobiety łączyła ponadczasowa siła matczynej miłości, którą ofiarowały swoim synom z dodatkowym bonusem w postaci niezachwianej wiary w ich zdolności. Ten rodzaj miłości uzależnia. Gdy jej zabraknie, pozostaje człowiekowi tylko smutne życie na emocjonalnym odwyku. Rozgrzebywanie własnych wspomnień, wpatrywanie się w stare fotografie, chowanie pod nowym nazwiskiem i zmyśloną osobowością. Pisanie. Końcowy wniosek jest zawsze ten sam: nikt nigdy nie pokocha cię tak mocno i bezwarunkowo jak twoja matka.
Mój mały wilczku
Do Jeanne Weil nie pasuje słowo „piękna”, raczej „przystojna” – jej rysy były regularne, czarne oczy intrygujące. Wymagająca wobec służby, zapatrzona w męża, wykształcona (znała cztery języki) i kochająca literaturę. Wraz z matką (słynną babką Marcela) potrafiły ponoć rozmawiać za pomocą cytatów z książek. „Biedny tatuś” – wzdychał z rozrzewnieniem Marcel, wspominając, jak niestrudzona Jeanne w wolnych chwilach czytała mężowi książki na głos lub niby mimochodem przybliżała mu nowinki ze świata kultury, aby był odpowiednio elokwentny podczas rozmów na salonach. Podobno pięknie grała na pianinie i urządzała wspaniałe przyjęcia – ani za huczne, ani za skromne. Zajmowała się również finansami męża i dodawała mu otuchy podczas konferencji w szpitalu swoją niemą obecnością. W doktorze widziała tylko to, co uważała za stosowne widzieć – jego romanse wymazywała z rodzinnego krajobrazu.
Jeanne wyszła za starszego o 15 lat doktora Adriana Prousta w wieku 21 lat, dzień przed upadkiem II Cesarstwa Francuskiego. Parę tygodni później zaszła w ciążę, a za kilka kolejnych wybuchła Komuna Paryska. Być może ta korelacja niełatwej historii Francji z osobistą historią Jeanne spowodowała, że pierwsze dziecko Proustów urodziło się wątłe i choć wbrew prognozom przeżyło, wyrosło na chorowitego chłopca, co odgrywało znaczącą rolę na linii matka–syn.
Ponoć Marcel wykorzystywał słabość organizmu, by przyciągnąć jej uwagę. Ona z kolei manifestować miała zazdrość o te momenty w jego życiu, gdy zdrowie pozwalało mu na rozrywki poza domem.
Wyrzucał jej: „(…) kiedy tylko czuję się dobrze, doprowadzona do wściekłości trybem życia, który mi poprawił samopoczucie, burzysz wszystko, aż z powrotem wpadam w chorobę… To smutne nie móc posiadać równocześnie zdrowia i Twoich uczuć”. W 1873 r. Proustom rodzi się drugi syn, Robert, zdrowy i spokojny, zaprzeczenie pierworodnego, nie potrzebował tak wiele matczynej uwagi. Do Marcela miała więc zwracać się „mój mały wilczku” (mon petit loup), a do Roberta zawsze „mój drugi wilczku” (mon autre loup). Różnica niewielka, a jakże znacząca.