Mateusz Burzyk: Paul Bloom, amerykański psycholog i kognitywista, wypowiedział zdanie, które w ustach ateisty brzmi szczególnie ciekawie: „Nie zrozumie się niczego w świecie, jeśli się nie zrozumie religii”. Pan Profesor określa siebie jako agnostyka „ze wskazaniem ateistycznym”, ale również stosunkowo często zabiera Pan głos na tematy związane z religią. Czy religia to rzeczywiście tak istotny fenomen?
Jan Woleński: Nie określiłbym tego jak Bloom, ale powiedzmy, że ten sposób myślenia jest bliski prawdy. Religia, obok prawa, moralności i obyczajów, wchodzi w skład systemu kontroli społecznej, czyli mechanizmu, który filtruje sposoby zachowania tak, że jedne są aprobowane, a inne nie. Jeżeli nie zrozumie się jego działania, to rzeczywiście niewiele się zrozumie – przynajmniej ze świata społecznego. Religia nie odgrywa jednak w tym systemie wyróżnionej roli, bo każdy z elementów jest ważny. Dla niektórych najważniejsza będzie religia, dla innych prawo, moralność lub obyczajowość. Podział na sacrum i profanum to tylko jeden z wielu możliwych, w moim przekonaniu nie najważniejszy. Dla osób, którym bliska jest postawa naturalistyczna (nie tyle nawet ateistyczna), istotne jest, by poszukiwać wyjaśnienia wszystkich ludzkich fenomenów w tym świecie – nie poza nim. Nie widzę więc najmniejszego powodu, by któreś z tych zjawisk miało być wyróżnione. Dlatego jeśli stwierdzenie Blooma miałoby dotyczyć wystarczającego i koniecznego warunku rozumienia świata, to uznać je należy za przesadzone.
Pan Profesor zestawił religię z systemem kontroli społecznej. Bloom nie zdefiniował religii, co być może pozwoliło mu ominąć pewne problemy, ale zrodziło inne. Czego właściwie dowiadujemy się od niego o religijności?
Jacek Prusak SJ: Bloom badał niemowlęta i dzieci na wczesnym etapie rozwoju i opisał to, co wiadomo właściwie od dawna – u dzieci między trzecim a piątym rokiem życia (choć amerykański psycholog twierdzi, że potrafi to wykazać także u dzieci, które jeszcze nie mówią) istnieje tzw. intuicyjny teizm. Mają one skłonność do rozumienia świata w kategoriach: dualizmu, kreacjonizmu i teleologii, czyli mówiąc prościej, mają one zdolność do wczuwania się w sposób myślenia innych ludzi (teoria umysłu), postrzegania martwych przedmiotów jako ożywionych oraz do rozumowania przyczynowo-skutkowego. Nie jest to tożsame z tym, że dzieci rodzą się religijne.
Dodajmy jednak na jego obronę, że jeśli przyjmiemy – a jest to fakt – że 80–85% ludzkiej populacji jest religijne, to musimy wziąć religię pod uwagę, by zrozumieć większość ludzi.
Niemniej religia to złożony fenomen, a dzieci reprezentują tylko jeden z jego przejawów i nie można się do niego ograniczać. Co ciekawe, jeszcze do niedawna badano w psychologii wyłącznie ludzi religijnych, żeby wytłumaczyć, dlaczego wierzą, nie badano zaś ludzi niereligijnych. Zmieniło się to dopiero niedawno, mniej więcej 20 lat temu, gdy zrezygnowano z twierdzenia, że religijność oznacza właściwie niedojrzałość człowieka czy wręcz psychopatologię. Warto też przypomnieć, że cała amerykańska psychologia zaczęła się od psychologii religii, a badaniom towarzyszył u początku oświeceniowy ideał. Zakładał on, że gdy przebada się, jak ludzie wierzą, to wyodrębni się z tego elementy najbardziej racjonalne, złoży je w nową całość, a następnie zaproponuje jako religię. Okazało się jednak, że nie jest to wcale takie proste.