Artur Zaborski: Ludzie niewidomi nie występują często w mediach. A Ty nie tylko aktywnie działasz dla swojego środowiska, prowadzisz w szkołach i przedszkolach lekcje wychowawcze przełamujące stereotypy na temat osób dotkniętych taką niepełnosprawnością, ale jeszcze wydałaś książkę kucharską dla niewidomych Kuchnia czterech zmysłów. Co Cię zainspirowało? To jest innowacyjne dzieło czy też takie publikacje były wcześniej?
Ewa Maksymowicz: Nie było. Kiedyś redaktor naczelny miesięcznika dla niewidomych „Pochodnia” i jego zastępczyni zaproponowali mi – ponieważ mój mąż Leszek wydał mnie, że gotuję – prowadzenie kącika kulinarnego. Zatytułowałam go W mojej magicznej kuchni i piszę tam do dzisiaj. Potem uczestniczyłam w warsztatach dziennikarskich i doszłam do wniosku, że wszyscy teraz gotują, na rynku jest multum książek kucharskich, a żadna nie jest dostępna dla niewidomych. No to jak mamy się kulinarnie rozwijać? Stwierdziłam, że moim marzeniem jest napisanie takiej książki dla niewidomych, i to było moją inspiracją.
Czy to było wyzwanie?
Ogromne. Nie umiałam jeszcze pisać na komputerze, nie miałam oprogramowania mówiącego. Przyjechałam do domu z postanowieniem, że muszę się nauczyć. Nauka rozmieszczenia klawiszy zajęła mi 15 minut. Słowo honoru! I potem ćwiczyłam codziennie, a Leszek przychodził z pracy i sprawdzał. Mówił na przykład, że mylę „i” z „o”. Są obok siebie na klawiaturze, wbijam je serdecznym i środkowym palcem. Bo ja dziesięcioma palcami zaiwaniam, a mój mąż dwoma dziubie. No i w końcu się nauczyłam. A potem – uważaj! – bez asystenta, bez żadnej pomocy biegłam do kuchni: gotowałam, odmierzałam wszystko na garści, na szklanki czy łyżki, w czym pomagały mi elektroniczne gadżety, jak PenFriend, czytak, dyktafon i czasomierz. Przecież nawet ty, widzący, nie wiesz, ile to jest 123 g cukru, jak podają w zwykłych przepisach! Wobec tego odmierzałam tak, żeby wszystkim było łatwo, myłam ręce i znów biegłam do komputera, żeby wszystko dokładnie zapisać. Zależało mi na tym, żeby książka zawierała czarnodruk. Jest piękna – w formacie A4, w twardej okładce. Dodam z dumą, że wymyśliłam ją sama. Jest kolorowa, przebarwna, apetyczna. Na środku ja – z taką trochę tajemniczą miną jak Mona Lisa – a wokół warzywa, owoce, mięso, sery. Druk w książce jest powiększony, a wydanie zawiera audiobook. To książka, z której może korzystać cała rodzinka: widzący, słabowidzący i niewidomi.
Jakie przepisy w niej zawarłaś?
Są zupy, dania główne, surówki, sałatki, desery. Śniadanka i kolacyjki, przetwory na zimę. Pokazałam tym samym, że bezwzrokowo można ugotować wszystko. Dopilnowałam, żeby książka nie była zbyt gruba. Czytelnicy tego nie lubią.
Będą następne?
Nie, nie będzie. Wydaje mi się, że to trochę za dużo – samemu ugotować, samemu napisać, samemu wymyślić okładkę, samemu znaleźć wydawcę, a potem jeszcze samemu na własny koszt organizować wieczory autorskie, samemu dystrybuować.