Współczesna Rosja jest często postrzegana jako państwo rządzone przez służby specjalne lub wręcz będące tych służb emanacją i przedłużeniem. Ten obraz umacniają poruszające wyobraźnię wydarzenia, takie jak próby otrucia byłego oficera wywiadu Siergieja Skripala wraz z córką oraz lidera opozycji Aleksieja Nawalnego. Jeśli ten wizerunek jest rzeczywiście bliski istoty współczesnej Rosji, to powieść Debiutant powinna być traktowana jako zbiorowa psychoanaliza elit tego państwa. Jak zawsze u Siergieja Lebiediewa ubrana w porywającą formę literacką, która stanowi wręcz odrębną warstwę dzieła.
„Kalitin czuł, że pozostał sam w obliczu śmierci i pamięci”. Do tego stanu doprowadziły profesora chemii, głównego bohatera powieści, lata ukrywania się przed rosyjskimi służbami specjalnymi. Tymi samymi, dla których przez dziesięciolecia przygotowywał trujące środki chemiczne – skuteczne, śmiercionośne i zdatne do użycia w najróżniejszych warunkach. Zafascynowany śmiercią, dążył do stworzenia trucizny idealnej, silnej i niewykrywalnej, nie bacząc na ofiary i cenę, którą musiała zapłacić jego rodzina. Aż w końcu, krótko po opracowaniu największego dzieła, „zgiełk historii” doprowadził go do decyzji o porzuceniu całego dotychczasowego życia oraz skazał na wieczny strach i ukrywanie się. Efekt jego wieloletniej pracy pozostał jednak z nim, ze służbami i ludzkością w ogóle. Debiutant – trucizna morderczo silna i niewykrywalna. Zbieżność tej nazwy ze słowem „nowicjusz”, czyli nowiczok, nie jest tu przypadkowa.
Historia krzyżuje los Kalitina z ppłk. Szerszniewem – doświadczonym i cenionym agentem, który posługuje się właśnie Debiutantem. Szerszniew, o pokolenie młodszy od profesora, wychował się na kulcie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, jednak doświadczenie bojowe zdobywał na Kaukazie, zwalczając tamtejszych bojowników przede wszystkim dzięki metodom wywiadowczym, torturom i truciznom.
Te dwie postaci to dwa skrajne ogniwa tego samego łańcucha. Pierwszy jest twórcą śmiercionośnej broni, pracującym w bezpiecznym zaciszu laboratorium i doskonalącym swe dzieła m.in. na przywożonych z kolonii karnych „manekinach”. Drugi jest tej broni użytkownikiem, narzędziem w rękach systemu, niosącym ból i śmierć tam, gdzie trzeba: w górach Kaukazu i europejskich stolicach. Teraz te dwa ogniwa mają się spotkać, twórca ma stać się ofiarą własnego dzieła. Ta sytuacja nie jest jednak efektem nawrócenia Kalitina. To rozpad radzieckich struktur spowodował, że stał się sierotą, pozbawioną jedynego prawdziwego domu – wyspy, na której znajdowało się jego tajne laboratorium. Domu, za którym bardzo tęskni, nawet gdy pozostał sam w obliczu śmierci i pamięci. Gdyby mógł, wróciłby tam natychmiast, lecz historia zrobiła z niego zdrajcę.
Szerszniew częściowo rozumie sytuację, w której znalazł się profesor. Ten sam „zgiełk historii” jego również prawie wyrzucił za burtę. „Sam żył w tamtych dwuznacznych latach i odczuwał ten sam strach, gdy okazało się, że służba, w której dopiero zaczął pracę, może zostać rozwiązana. Rozumiał rozpacz [swojego] ojca, który nie zamierzał ustępować, zdejmować z czapki znaczka z sierpem i młotem, zmieniać wojskowej przysięgi; strach informatorów, którzy bali się donosić, strach generałów pozbawionych stanowisk (…), i co tu dużo mówić – nawet strach psów wartowniczych”. Potem przyszły lata trudnej służby, w czasie której pobrudził sobie ręce aż po łokcie, a nawet dalej i głębiej. Wtedy czuł jednak, że ludzie tacy jak on są ważni i potrzebni. Niemniej właśnie ten brud różni go od działającego w sterylnym laboratorium profesora. I dlatego to właśnie jego, ostatnie ogniwo śmiercionośnego łańcucha, dopadają demony przeszłości.