Redaktor zaznacza, że nie jest to wydanie krytyczne – składa się przecież z urywków – lecz „książka do czytania”. Jednak kiedy już skończyłam ją czytać, nie byłam pewna, dla kogo i w jakim celu powstała. Benjamin wciąż pozostaje modny w kręgach uniwersyteckiej humanistyki, zaś złośliwi twierdzą, że jego eseistyka świetnie nadaje się do łatania dziur myślowych. Nie był on bowiem filozofem systemowym, poruszał się między filozofią i literaturą, a właściwie – literacką autobiografią. Także w Snach roi się od okrągłych zdań, które można wyrywać z kontekstu i rzucać jako piękne cytaty. Dlatego tak ważne jest, by czytać Benjamina na tle historii idei i form artystycznych, w których się poruszał.
Czy zatem przeznaczony do czytania zbiór fragmentów o snach cokolwiek rozjaśni, komukolwiek pomoże? Może trochę, ale jeśli nie są państwo humanistami zorientowanymi na ten nurt filozofii, warto zacząć od szkicu Lindnera, który znalazł się na końcu książki. Inaczej lektura ta może okazać się bezprzedmiotowa. Książka składa się bowiem z zapisów snów Benjamina i z urywków jego esejów, przede wszystkim polemizujących z surrealizmem i romantyzmem, choć znaleźć tu można i fragmenty, z których miałaby się pewnie wyłonić jakaś oryginalna filozofia snu. Mocnej teorii po Benjaminie jednak spodziewać się nie należy, sen natomiast okazuje się pośrednikiem pomiędzy poważniejszymi zagadnieniami jego refleksji, dotyczącymi zwłaszcza obrazu, języka i indywidualnego aktu twórczego oraz obrazów zbiorowych, ich materialności i historyczności, szczególnie zaś onirycznego oblicza kapitalizmu, odnajdowanego przez Benjamina w pasażach. O tym, „jak śnić”, XIX w. i przedwojenna moderna wiedziały aż nazbyt dobrze. Pytanie, które zadawał sobie Benjamin, brzmiało raczej: „Jak się obudzić?”.
Najważniejsza wydaje się jednak jego krytyka surrealizmu, a wraz z nim romantyzmu, a przynajmniej pewnej nazbyt uduchowionej tendencji w nim obecnej. Artyści tego nurtu wszędzie widzą zagadkę, bo nie dostrzegają rzeczywistości – odparłby Benjamin. W oderwaniu od rzeczywistości widział największe niebezpieczeństwo takich postaw artystycznych. Benjamina interesowała tymczasem materialność, zarówno jako poszukiwanie epifanii w codzienności, jak i zaangażowanie polityczne. Sen, co rzadkie na tle najbardziej wpływowych teorii snów, ma być rozumiany w kontekście historycznym i kolektywnym. Co zatem z jego intymnością?
Najistotniejszym partnerem do takich dyskusji powinien być dla Benjamina Freud i jego Objaśnianie marzeń sennych. Ale nie znajdziemy tu ważkiej polemiki wprost. Dla psychoanalizy sen jest językiem, który pozwala odczytywać znaczenia życia na jawie. Benjamin uważa, że po śnie należy zjeść śniadanie, by postawić granicę między nocą a dniem. Snu nie należy opowiadać na czczo, ponieważ grozi nam wtedy, że się odsłonimy – wyjawimy swój sekret. Sen musi więc zostać zapisany – należy go poddać działaniu języka dnia, zamienić w literaturę. „Tylko bowiem z innego brzegu, od strony jasnego dnia, można podjąć sen z perspektywy poddanego namysłowi wspomnienia”. Benjamin zatem swoją nieświadomość kontrolował i ta garstka snów, którą po sobie zostawił, zawiera być może jakieś przesłanie.