fbpx
fot. Everett Collection/East News
z Bogdanem Szlachtą rozmawia Mateusz Burzyk marzec 2017

Sprawiedliwość po grzechu

Rozstrzygnięcie wypracowane na Zachodzie wyraźnie rozdzielało dwie sfery: sacrum i profanum, częściowo podporządkowując tym, którzy wiodą ludzkość w kierunku zbawienia, tych, którzy mają dbać o zapewnienie pokoju doczesnego, czyli ziemskiej sprawiedliwości.

Artykuł z numeru

Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia

Świat chce sprawiedliwości, nie zbawienia

Mateusz Burzyk: W jednym z kluczowych momentów książki Piłat i Jezus Giorgio Agambena czytamy: „Świat w swej przemijalności nie pragnie (…) zbawienia, lecz sprawiedliwości, a to dlatego właśnie, że nie prosi o zbawienie”. Czy sprawiedliwość może i powinna być traktowana jako coś, co w pewnym sensie sytuuje się w opozycji do zbawienia?

Bogdan Szlachta: Chrześcijaństwo korzysta z kategorii, które wypracowane zostały w tradycji żydowskiej, greckiej i rzymskiej. W każdej z nich niejednokrotnie używało się kategorii „sprawiedliwość” zarówno w odniesieniu do planu istniejącego w świecie fenomenalnym, jak i poza nim. Dzięki temu np. u św. Augustyna znaleźć można zestawienie sprawiedliwości rzetelnej, która istniała w rzeczywistości ludzkiej jedynie tuż po stworzeniu, a przed popełnieniem grzechu pierworodnego, oraz sprawiedliwości tzw. państwa ziemskiego, która pojawia się, gdy ludzkość wydobywa się z upadku, a więc ze stanu, kiedy nastąpiło zniesienie jakichkolwiek norm i od nowa, głównie siłami człowieka upadłego, rozpoczynano budowę doczesnego ładu. Sprawiedliwość bywa więc ujmowana na dwa sposoby: jako treść idealnego porządku lub jako to, co jest konstruowane przez upadłego człowieka, a co – jak u Otfrieda Höf fego – określa się mianem „sprawiedliwości politycznej”. Ujęcia te są o tyle zbieżne, że sprawiedliwość polityczną postrzega się – przynajmniej w tradycji chrześcijańskiej – jako zespół reguł, które zbliżają się do sprawiedliwości rzetelnej, choć nie odzwierciedlają jej doskonale. Misja Kościoła, czyli pielgrzymującego Państwa Bożego, jawi się w takiej perspektywie jako odpominanie w upadłej ludzkości treści sprawiedliwości rzetelnej tak, by kolejne normy powstające w obrębie państw ziemskich mogły się nią coraz bardziej przesycać. Pojęcie sprawiedliwości spaja więc porządek wiążący się ze zbawieniem i ewentualnie wyrokowaniem przez Boga na Sądzie Ostatecznym z porządkiem ziemskim. Wbrew Agambenowi, między sprawiedliwością i zbawieniem nie byłoby więc opozycji.

 

Sprawiedliwość wydaje się pochodzić ze słownika religijnego – jej osiągnięcie wykracza właściwie poza ludzkie możliwości. Niejednokrotnie zresztą jej nastanie wiązano wprost z boską interwencją, np. z przyjściem Mesjasza. Dlatego o wiele wygodniej byłoby w kontekście procesu Jezusa przed Piłatem posługiwać się w opozycji do zbawienia terminem „prawo”, które w duchu Nietzschego stanowiłoby przejaw siły, zemsty, rewanżu. Prawo to wytwór o wiele bardziej ludzki niż sprawiedliwość.

To nie jest takie proste. Owszem, żyjemy w okresie, w którym uważa się, że prawo wcale nie musi być powiązane ze sprawiedliwością jako kryterium niepodlegającym człowiekowi albo nawet że sprawiedliwość jest następstwem ustaleń prawnych, od człowieka jedynie pochodzących. Twierdzi się np., że sprawiedliwość nie stanowi miary dla prawa, bo ono ma być jedynie następstwem orzeczenia woli prawodawcy. Tego rodzaju podejścia, przeważające we współczesnej filozofii polityki, przypominają więc – znów odwołam się do św. Augustyna – moment, gdy upadła ludzkość wydobywać się miała ze stanu anarchii pogrzechowej, nie mając żadnego rozeznania co do treści sprawiedliwości – posiadała tylko władztwo, którego Bóg udzielił człowiekowi. Korzystając z niego, wprowadzano pierwsze normy prawne, które porządkować miały relacje pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Normom tak ustalanym było daleko do sprawiedliwości rzetelnej, choć ustanawiały one treść elementarnego ładu. Początkowo więc w państwie ziemskim normy prawne nie odzwierciedlały sprawiedliwości rzetelnej, były raczej następstwem działania arbitralnej woli prawodawcy. Tak opisuje to św. Augustyn, nie odchodząc daleko od ducha dominującego wśród Ojców Kościoła pierwszych pięciu wieków. Ale w jego rozumowanie wplecione jest coś zaskakującego. To mianowicie, że w pewnym momencie mamy do czynienia ze Wcieleniem, czyli wprowadzeniem momentu boskiego w istniejące już państwa ziemskie, z obietnicą zbawienia wplecioną w porządek historyczny. Od św. Augustyna do przynajmniej św. Grzegorza I Wielkiego, czyli przełomu VI–VII w., żywiono nadzieję, że ludzkie prawo rzeczywiście będzie stopniowo nasycane treściami sprawiedliwościowymi, których Kościół nie narzuca, ale przedstawia jako postulaty normatywne do przyjęcia. Towarzyszył temu namysł dotyczący funkcjonalnego przygotowania kapłanów, ze względu na ich bliskość względem Boga, do wskazywania treści normatywnych, które powinny być przyjmowane przez prawodawców państw ziemskich. W tradycji chrześcijańskiej – nie wspominając już o żydowskiej – pojęcie prawa jest więc również mocno sprzęgnięte z tym, co zwykło się określać mianem sacrum.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się