Co jakiś czas w polskich debatach powraca teza o „dziwaczności” polskiej kultury, której dowodem ma być – jak to bywa określane – „perwersyjna forma polskiego patriotyzmu, jego podążanie ku śmierci, samozniszczeniu”, szczególnie widoczna w biorącym się jeszcze z romantyzmu kulcie postaw straceńczych. Teza ta powróciła w dyskusjach nad moją najnowszą książką Oddać życie za Polskę. Samobójstwo altruistyczne w kulturze polskiej XIX wieku, tymczasem wbrew narzucającym się pozorom trzeba powiedzieć wyraźnie: w kulturze polskiej nie dominuje żadna mitologia ani praktyka samobójstwa altruistycznego, nigdy też taka mitologia ani praktyka nie była żadną, wybitnie tylko polską specjalnością, która wyróżniałaby nas spośród narodów świata.
Polskie samospalenia
Przeciwnie: mamy w tym zakresie raczej dokonania skromne, np. w porównaniu z kulturą Japonii czy – szerzej – kulturą wschodniej Azji. Słowo „kamikaze” nie jest, niestety, polskiego pochodzenia. Podobnie jak nie byli Polakami mnisi buddyjscy, którzy w latach 60. XX w. za przykładem Thich Quang Duca setkami popełniali samobójstwa altruistyczne, na ulicach miast Wietnamu Południowego, płonąc żywcem w proteście przeciwko prześladowaniu buddyzmu przez katolicki reżim Ngo Dinh Diema. Polakami nie byli także „dziwaczni” czescy chłopcy – Jan Palach, Josef Hlavatý, Evžen Plocek czy Jan Zajíc – którzy w 1969 r. na czeskich placach i ulicach dokonywali publicznych samospaleń przeciwko okupacji Czechosłowacji przez wojska Układu Warszawskiego.
Jeśli chodzi o nasze „osiągnięcia” w tym zakresie, to możemy się poszczycić co najwyżej trzema samobójcami, którzy się podpalili w politycznym proteście – pierwszy to Ryszard Siwiec, protestujący na Stadionie Dziesięciolecia przeciwko udziałowi polskiego wojska w tłumieniu Praskiej Wiosny, drugi to Piotr Szczęsny, który podpalił się przed Pałacem Kultury, protestując przeciwko rządom PiS-u. O trzecim – Walentym Badylaku – który w 1980 r. podpalił się na krakowskim Rynku w proteście przeciwko katyńskiemu kłamstwu komunistów, chyba nie pamięta dzisiaj prawie nikt poza garstką historyków. Żadna z tych osób nie stała się też w Polsce postacią kultową, którą Polacy chcieliby czcić masowo, gdy tymczasem mnichów buddyjskich – także mniszek – płonących na wietnamskich ulicach było ponad sto i otaczano ich kultem, który utrzymuje się do dzisiaj.
Polakami nie byli, niestety, także ani biblijny król Saul, który – jak mówi Biblia – przebił się mieczem po przegranej bitwie pod Gilboa, by nie dopuścić do profanacji królewskiego majestatu Izraela przez zwycięskich Filistynów, ani sławny Samson, który dokonał samobójczego ataku na Filistynów zgromadzonych w świątyni Dagona, zabijając ich parę tysięcy i ginąc przy tym jak nasz Ordon, wysadzający się w powietrze razem ze słynną redutą 54 na warszawskiej Woli.