Poprzeczkę ustawiłam wysoko.
Czas, start, choć najpierw bez pośpiechu.
Jakbym pozazdrościła Oldze Boznańskiej (kończę pracę nad jej biografią), która farbę kładła powoli, delikatnymi pociągnięciami pędzla. Powtarzała: „Farb nie należy mieszać, brać pędzlem jak łopatą i kłaść łopatą, a położonej nie ruszać, póki nie podeschnie”. Słowem: wszystko musi mieć swój czas. Malowała więc portrety latami. Według Zofii Stryjeńskiej, która bywała w pracowni Boznańskiej: „Model się zestarzał, wyłysiał, ożenił, schudł, musiał pozować, chciał czy nie chciał, chyba że umarł”.
W połowie dnia zaczynam się niepokoić. Już wiem, że niektórych punktów z kartki nie zrealizuję.
Zawsze mi się wydawało, że wielozadaniowość opanowałam perfekcyjnie. I że jest to bardzo przydatna umiejętność. Potrafię więc dokumentować kilka tematów jednocześnie, rozmawiać przez telefon, pisząc tekst. Umiem już nawet jednym okiem czytać książkę, a drugim oglądać turniej tenisowy w Paryżu. A co najważniejsze: naprawdę doskonale wiem, o co w tym wszystkim chodzi.
Teraz zaczynam jednak czuć, że przez cały dzień głupio pracowałam.
Postanowiłam więc posłuchać rady Davida Rocka, autora książki Twój mózg w działaniu (Podtytuł: Strategie pokazujące, jak walczyć z rozproszeniem, odzyskiwać koncentrację i pracować mądrzej przez cały dzień). Już sobie to wszystko wyobrażam. Mój mózg (ściśle mówiąc: kora przedczołowa) to scena. Autor sugeruje, żeby mieściła się raczej w niewielkim teatrze. Ale – jak mawiał Einstein – „wyobraźnia znaczy więcej niż wiedza”.
Zatem: „teatr mój widzę ogromny”.
Reżyserka: ja (teoretycznie). Teoretycznie, ponieważ na scenę włażą mi osoby z widowni.
Aktorzy: różne informacje, na których się koncentrujemy.
Scena: uwaga skupiona na tu i teraz.
Widownia: myśli, wspomnienia, obrazy. Nasz „wewnętrzny świat”.
Dobrze, gdy aktorzy wchodzą na scenę, tak jak powinni, czyli zza kulis. Gorzej, gdy bez zaproszenia włażą na nią z widowni. A my wtedy, zamiast koncentrować się na tu i teraz, dryfujemy w stronę wspomnień.
Aby zrozumieć jakąś nową myśl, umieszczamy na scenie nowych aktorów i obserwujemy, jak łączą się z osobami z widowni, czyli z informacją już obecną w mózgu. Podejmując decyzję, każemy aktorom pozostać na scenie i porównujemy ich ze sobą, dokonując oceny wartościującej. Aby wydobyć z umysłu jakieś wspomnienie z przeszłości, zapraszamy na scenę osobę z widowni. Jeśli jest to bardzo odległe wspomnienie, ta osoba siedzi najpewniej gdzieś w głębi, w ciemnościach. Odnalezienie jej wymaga wysiłku i czasu i może rozproszyć naszą uwagę. Żeby coś zapamiętać, musimy przenieść aktorów ze sceny na widownię” – pisze Rock.
Przeczytałam połowę książki. Jestem zmęczona („niedopuszczenie pewnych aktorów na scenę wiążę się z dużym wysiłkiem”), ale nie poddam się. Już umiem „nie koncentrować się na aktorze i nie wpuszczać go na scenę”. Wlewając więc mleko do kawy (scena), nie urządzam wędrówek w stronę dzieciństwa, kiedy na wakacjach spędzałam krowy z pastwiska (widownia).