Piszę ten komentarz w trakcie przerwy w nadzwyczajnym posiedzeniu Najwyższej Rady Ukrainy 28 stycznia 2014 r., wiedząc doskonale, że sytuacja może zmienić się w ciągu godzin. Tym niemniej pragnę podzielić się kilkoma refleksjami na temat tego, co dzieje się na Ukrainie. Przede wszystkim Euromajdan i akcje protestacyjne w całym kraju jasno pokazały, że znaczna część społeczeństwa ukraińskiego pragnie zasadniczo nowego („europejskiego”) porządku politycznego i gospodarczego.
Sytuacja kryzysowa
To pragnienie zostało wyrażone w sytuacji, którą można opisać jako głęboki kryzys legitymizacji władzy. Mam tu na myśli przede wszystkim to, że zwłaszcza w ostatnim tygodniu, gdy konfrontacja weszła w fazę siłową, stało się jasne, iż ani władza, ani opozycja parlamentarna nie kontroluje w pełni sytuacji w kraju. I – co nie mniej ważne – żadna ze stron nie jest gotowa do przedstawienia przemyślanej wizji gruntownie zmienionego porządku politycznego. Liderzy parlamentarnej opozycji Arsenij Jaceniuk, Witalij Kliczko i Oleh Tiahnybok wciąż próbują przewodzić ruchowi, który nie oni stworzyli i który przerasta ich intelektualnie. Jak trafnie zauważył politolog Jurij Ryban, Majdan szuka odpowiedzi na problem, którego nie rozwiąże zwycięstwo w wyborach prezydenckich jednego z opozycyjnych kandydatów. Innymi słowy, Majdan jest żywym dowodem zapotrzebowania na program reform, którego nie ma, i na nową społeczno-polityczną siłę, której jak na razie również nie widać.
Słabość władzy państwowej w najbardziej jaskrawy sposób widoczna jest w tym, że masowo zaangażowano tzw. „tituszków” do zwalczania ruchu protestacyjnego, czyli sięgnięto po nieumocowanych prawnie, niebędących funkcjonariuszami żadnych państwowych służb grup młodych ludzi, którzy prowokują bójki, biją demonstrantów, niszczą mienie (np. samochody). Grupy „tituszków” przeszły z konfliktów biznesowych do polityki i stały się, niestety, najbardziej wyrazistą ilustracją tego, że reżim Janukowycza faktycznie wykroczył poza granice stwarzane przez prawo.
Najistotniejszym czynnikiem, o którym często się zapomina, śledząc gwałtowne wydarzenia polityczne, jest też głęboki ekonomiczny kryzys. Ukraina znalazła się na granicy bankructwa w rezultacie nadmiernego nacisku, jaki państwo wywiera na gospodarkę, wszechobecnej korupcji i nieodpowiedzialnego populizmu rządzących elit (zarówno obecnych, jak i ich poprzedników).
Nie ma „dwóch Ukrain”
W obecnej sytuacji jednym z głównych wyzwań jest z pewnością utrzymanie integralności terytorialnej Ukrainy. Podkreślam, że mapą „dwóch Ukrain” władza zaczęła intensywnie grać już przed miesiącem. Jej celem było pokazanie, że to nie naród występuje przeciwko rządowi, lecz jedna część Ukrainy przeciwko drugiej. Manipulowanie tą tezą ułatwia fakt, że brak zaufania dla władzy na wschodzie i południu kraju ma w rzeczywistości bardzo mały wpływ na preferencje wyborcze mieszkańców tych regionów. Obecnych „narodowo-demokratycznych” partii opozycyjnych nie postrzegają oni bowiem jako swoich, przez co rządząca Partia Regionów może dla siebie wyzyskiwać tezę, że głosowanie na nią jest koniecznością, bo inaczej „przyjdą nacjonaliści”. Na Ukrainie tak naprawdę nie istnieje demokratyczna siła opozycyjna, która konsekwentnie pracowałaby nad zwiększeniem swojego elektoratu w zdominowanych przez rosyjskojęzyczną ludność wschodnich i południowych regionach kraju. To jednakże nie oznacza, że w sensie społeczno-kulturowym i politycznym istnieją geograficznie wyodrębnione „dwie Ukrainy”, z których jedna jakoby marzy wyłącznie o „zjednoczeniu” z Rosją, a druga stara się łączyć proeuropejskość z kultem Bandery. Zasadniczym błędem jest zatem opisywanie współczesnej Ukrainy analogicznie do Czechosłowacji, gdzie część słowacką można było bez szczególnych problemów oddzielić od części czeskiej. To, co stanowi najciekawszy fenomen współczesnej Ukrainy – różnorodne pojmowanie ukraińskości w ramach jednego kraju – nadal w niewielkim stopniu przykuwa uwagę zarówno polityków, jak i badaczy.