Okrągła, haftowana, niewielkich rozmiarów serweta wygląda na niedokończoną. Z lewej strony brakuje lwa podtrzymującego umiejscowioną u góry koronę na Torę. Czy ktoś, najprawdopodobniej żydowska kobieta, zrezygnował z jej wyszywania, bo nie miał czasu i zapomniał ją dokończyć, czy może w trakcie pracy zastała go likwidacja miejscowego getta? O serwecie dowiedziałam się od pewnego mieszkańca Bobowej – najprawdopodobniej pochodzi z domu Holzerów, do dziś stojącego przy bobowskim rynku; przechowana przez matkę mężczyzny, należy do jego prywatnej kolekcji judaików. Przedmiot ten może przywodzić na myśl wiele znaczeń – od świadectwa brutalnie przerwanego zwykłego życia, przez symbol końca kultury i historii żydowskiej, po przypomnienie obecności Żydów w niewielkiej miejscowości, gdzie – choć dziś nie ma tam żadnych żydowskich mieszkańców – ślady tej obecności wciąż można dostrzec w odrestaurowanej i rededykowanej synagodze czy znajdującym się na wzgórzu cmentarzu. Serweta może służyć upamiętnieniu. To dzięki jej czytelnej symbolice i powojennej historii przekazanej następnemu pokoleniu jesteśmy w stanie rozszyfrować niektóre jej znaczenia. Nie wszystkie informacje pozostają jednak dostępne – nie wiemy, kim była osoba, która serwetę wyszywała, i z jakiego powodu matka bobowskiego mieszkańca zachowała ją w nienaruszonym stanie, dlaczego np. nie dokończyła jej lub nie spruła żydowskich motywów. Michał Głowiński w opowiadaniu Carska filiżanka zastanawia się nad wyjątkowym statusem rzeczy odkrywanych po zamordowanych w Zagładzie przodkach: „Czy skromnie się prezentująca, wyprodukowana w Rosji filiżanka do nich należała, czy też znalazła się w tym pełnym szpargałów zakątku przez przypadek? (…). Wydobywane z zakamarków na strychu przedmioty najpierw są, a dopiero potem znaczą. Na pytanie: »Co znaczą?«, nie zawsze można odpowiedzieć, bo nie jest jasne, co mówią, jakim przekazem są ich dzieje”. W przypadku rzeczy żydowskich pewne jest samo ich bycie, trwanie po Zagładzie. Wiąże się z tym moim zdaniem niezwykle ważny w przypadku Polski potencjał wyzwalania różnego rodzaju działań pamięci, pozostających często w niezgodzie z dominującymi w danej zbiorowości regułami pamiętania i zapominania. Dlaczego zatem i dla kogo trwanie materii jest ważne? Dla następnych pokoleń? Ocalałych? Tych, którzy znaleźli się blisko Zagłady? Jaka jest rola przedmiotów w kształtowaniu pamięci? Do kogo dziś należą?
Odpowiedzi na te pytania stają się jeszcze trudniejsze w przypadku rzeczy znalezionych na terenie byłych nazistowskich niemieckich obozów zagłady, znajdujących się w granicach Polski. W konflikt wchodzą tu ich różne role, zwykle trudne do pogodzenia – dowodu zbrodni, eksponatu lub osobistej (w przeszłości? współcześnie?) pamiątki rozpoznanej przez ocalałego lub kogoś z rodziny. Pokazują to losy mosiężnej płytki odnalezionej przez polsko-izraelski zespół archeologów w trakcie wykopalisk w 2013 r. na terenie byłego obozu zagłady w Sobiborze. Na płytce znajdują się wygrawerowane imię i nazwisko oraz amsterdamski adres zamieszkania Davida Jacoba Zaka – ośmioletniego holenderskiego żydowskiego chłopca. Widoczne na niej ślady ognia wskazują, że chłopiec mógł mieć płytkę przy sobie w chwili śmierci w komorze gazowej i że pozostała ona przy jego zwłokach w chwili kremacji. Jak zauważają w rozmowie z Agnieszką Kłos Margrit Bormann i Andrzej Jastrzębiowski (z pracowni konserwatorskiej Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau), intymna natura tego przedmiotu polega na tym, że „występuje w podwójnej roli: zaświadcza o życiu, ale przede wszystkim zaświadcza o czyjejś śmierci. (…) cały czas ten element ostatecznej wiadomości gdzieś w nim jest” („Rita Baum” 2014, nr 32). Krewna Davida, w czasie wojny kilkuletnia dziewczynka, której chłopczyk uratował życie, postanowiła tę ważną dla niej płytkę odzyskać. Według polskiego prawa wszelkie znaleziska archeologiczne dokonane na terenie Polski są własnością państwa i nie mogą opuścić jego terenu. Kobieta otrzymała replikę odnalezionej płytki, a oryginał trafił do zbiorów nowego upamiętnienia powstającego na terenie byłego obozu w Sobiborze. Zastanawia jednak, czy charakter przedmiotu nie obliguje do zwrócenia go tym, którzy przeżyli. Czy nie powinien być częścią życia, które toczy się dalej? Iwona Kurz w tekście buty trafnie ujęła sedno tej problematyki, zauważając: „Silne napięcie pomiędzy chęcią i nakazem upamiętnienia a potrzebą życia i powrotu do jakiegoś stanu sprzed katastrofy, czy raczej – poza nią, bez nakazu pamięci, z całą mocą aktualizuje się w przestrzeniach i rzeczach”. Jak zatem uchronić indywidualny charakter tragicznej śmierci ośmioletniego żydowskiego chłopca, gdy zostaje ona upubliczniona, stając się częścią narracji upamiętnienia i reprezentantem wszystkich tych, których imion nie znamy? Czy można uniknąć utrwalenia następstw zbrodni, co dzieje się często mimo woli w przypadku potwierdzenia prawa własności do rzeczy po zamordowanych ofiarach, a równocześnie w sugestywny sposób przekazać wiedzę o Zagładzie następnym pokoleniom? Z miejscami po Zagładzie wiąże się też status prochów i szczątków żydowskich ofiar – element współczesnego ekosystemu m.in. byłych obozów zagłady. Niekiedy miejsca, gdzie tkwią, nie zostają objęte granicami upamiętnienia. Zdarza się, że wykopaliska archeologiczne nie respektują zasad postępowania ze szczątkami, które są charakterystyczne dla różnych kultur i religii – w przypadku obozów zagłady są to w przeważającej części wyznawcy judaizmu. W którym momencie prochy i kości tracą status rzeczy i zyskują status przynależący podmiotom ludzkim? Jak lokalna społeczność postępowała wobec szczątków i prochów od momentu zakończenia funkcjonowania ośrodków śmierci?