Tekst ukazał się drukowanym wydaniu „Miesięcznika Znak” pod tytułem Polowanie na małego chyłka
W Laponii Juhaniego Karili komary tną jak nigdzie na świecie, leśne duchy mówią po polsku, a państwo fińskie nie zaleca kontynuowania podróży. Jeśli jednak zdecydujemy się ruszyć dalej, a do potworów posługujących się naszym językiem zdążyliśmy się przyzwyczaić, to czeka nas przygoda zajmująca i nietypowa.
Na polowanie na małego szczupaka zabierze nas Karila w kilka najkrótszych nocy w roku, takich, jakie nie są prawdziwymi nocami, bo słońce tylko udaje, że zachodzi. W taki bowiem czas co roku o tej samej porze Elina Yljaako przyjeżdża do swej rodzinnej wsi, by złowić szczupaka. Zawsze tego samego. Dlaczego tak i jakie to losy zabite w trzeciom kiske scuki som, tego dowiemy się we właściwym czasie.
Polowanie na małego szczupaka wygląda trochę tak, jakby było wspólnym dziełem Andrzeja Pilipiuka i Olgi Tokarczuk. I nawet nie musieliby się specjalnie wspierać butelką od Jakuba Wędrowycza czy ciasteczkami z Domu dziennego, domu nocnego. Powieść Karili jest bowiem pełna światła, od którego kręci się w głowie i przed którym nie sposób się skryć. Ta jasność będzie nam jednak potrzebna, bo wybieramy się w naprawdę ciemne miejsca.
Powieść Karili zebrała wiele nagród literackich, zyskując również uznanie czytelników, co niekoniecznie musi iść w parze. Prawa do tłumaczeń sprzedano do 17 krajów. Ciepło przyjęto ją również w Polsce, w czym niemały udział miał zapewne przekład Sebastiana Musielaka.
Fiński autor postawił tłumaczy przed zadaniem trudnym i niewdzięcznym: bohaterowie Polowania… posługują się dialektem z rejonu Pelkosenniemi, rodzinnych stron Karili. Dialogi w powieści brzmią więc dla fińskiego ucha obco, jednak nie niezrozumiale. Jest to wartość tego rodzaju, którą łatwo zgubić lub zepsuć przy tłumaczeniu. Musielak mógł wybrać najprostsze rozwiązanie i przełożyć całość na czystą, gładką polszczyznę (powiedziałbym złośliwie, że warszawską, ale nie powiem). Charakter książki zgubiłby się po drodze całkowicie, lecz nad Wisłą najpewniej prawie nikt nie zwróciłby na to uwagi. Szczupaki to szczupaki, komary to komary, o czym tu dyskutować. Byłoby to dla autora przekładu rozwiązanie bezpieczne, a Polowanie… doczekałoby się pewnej liczby wzmianek na Instagramie, po czym, jak przystało książce w dzisiejszych czasach, umarłoby po dwóch miesiącach. Tłumacz mógłby też podejść do sprawy nieco ambitniej, np. każąc lapońskim rybakom mówić po kaszubsku; jest to język społeczności skupionych często wokół ryb. Mielibyśmy więc wówczas, mówiąc Dukajem, bezpośredni transfer wrażeń i tylko przedmiotowo potraktowani Kaszubi nie byliby zadowoleni z efektu. Możliwości było jeszcze kilka.