Miałem tu pisać o książce, która jest dla mnie ważna. Która w jakiś sposób mnie zmieniła albo pomogła zrozumieć pewne sprawy. A już najlepiej, gdyby do tego wszystkiego niosła pocieszenie w trudnych momentach. Na taki tekst umówiłem się z redaktorem Michałem Jędrzejkiem. Włączyłem komputer, usiadłem do biurka. A potem przypomniałem sobie, że nie nakarmiłem moich żółwi stepowych. Żółwie mieszkają na balkonie, w otwartym od góry, dość obszernym terrarium. Zabrałem się za robienie sałatki: mniszek, babka lancetowata i zwyczajna, liście podagrycznika, mlecz, cykoria, roszponka. Wszystko posypane wapnem, kluczowym w żółwiej diecie (zapobiega deformacjom skorupy). Nachyliłem się nad terrarium, żeby szybko się wyprostować: coś zaświstało mi przy uchu! Samiec kopciuszka! Od dwóch lat pewna para kopciuszków, uroczych ptaszków podobnych do pleszek, próbuje uwić gniazdo na moim balkonie. Robią przy tym kosmiczny syf, rozrzucając wszędzie materiał gniazdowy. Do tej pory nie udało im się nigdy dokończyć dzieła – po mniej więcej dwóch tygodniach porzucają naszą miejscówkę na rzecz jakiejś innej. Może w tym roku im się uda? (Też już nie pamiętacie, że miałem pisać tekst o książce do „Znaku”, na którą umówiłem się z redaktorem Jędrzejkiem? No właśnie).
Zaraz, zaraz. Koniec kwietnia to bardzo późna pora na gniazdo kopciuszka. Sprawdzam! W Kalendarzu przyrody, wybitnej książce, teraz już prawie zapomnianej (wydanej w Wiedzy Powszechnej w 1983 r.), opisującej roczny cykl życiowy rodzimych roślin i zwierząt, Henryk Sandner i Zdzisława Wójcik w rozdziale Kwiecień piszą tak: „Na początku miesiąca kopciuszek zakłada gniazdo pod dachem, wije je z korzonków i źdźbeł. Pod koniec miesiąca można znaleźć w nim 5–6 białych jaj”. Zastygam nad książką. Może pomiędzy drewnianymi legarami daszku z pleksy nad naszym balkonem leży już pięć, sześć białych jaj! Albo wylęgły się z nich już małe kopciuszki? Ale chyba słyszałbym je, pijąc przed pracą, o piątej rano, kawę. Wtedy słychać dużo więcej, bo większość mieszkańców naszego osiedla, przynajmniej tych ludzkich, jeszcze śpi. A może dopadła je wrona? Nie dalej jak tydzień temu jakaś wrona interesowała się wyposażeniem terrarium Gertrudy i Hilka, moich żółwi. Nie złapałem jej na gorącym uczynku, lecz po powrocie z pracy zastałem kępki traw, z korzeniami, porozrzucane po balkonie. Wiem, że domowe zwierzęta potrafią nas, wyprostowanych imbecyli, nieźle zaskoczyć, jednak trudno mi sobie wyobrazić, żeby to Gertruda wzięła taki zamach. (Tekst do „Znaku”, wracaj do domu, przysiądź fałdów i napisz!)
A ciekawe, o czym piszą w maju? „Odbywa się lot motyli dziwaczki widłogona”. Googluję. Ćma, popielata w czarne plamki i żyłki. Wygląda dość pospolicie. Za to gąsienica! Jaskrawozielona, z czymś, co przypomina podwójny ogonek, w dodatku w kapturze! „Pierwszy człon ciała tuż za głową jest czerwono obrzeżony z dwiema czarnymi plamkami na żółtym tle”. Żeruje najczęściej na liściach topoli i wierzby, a dokładnie te drzewa rosną na skwerku przed moim domem. Dziwaczki, pokażcie się! Co dalej? „W ciągu maja i czerwca odbywa lot pierwsze pokolenie motyla, zwanego paziem żeglarzem”. No jasne, widziałem je dwa dni temu!