Czy po 80 latach śmierć Waltera Benjamina wciąż jest dla nas tajemnicą?
Wiemy na pewno, że we wrześniu 1940 r. Benjamin próbował wydostać się z zajętej przez Niemców Francji. Jako komunizujący Żyd i znany intelektualista musiałby mieć wiele szczęścia, by przeżyć w okupowanym Paryżu. Chciał dotrzeć do Portugalii, skąd mógłby popłynąć do USA, gdzie czekali na niego przyjaciele z Frankfurtu – Theodor Adorno i Max Horkheimer. Hiszpańska straż zatrzymała go jednak w Portbou na hiszpańsko-francuskiej granicy i zagroziła, że odeśle z powrotem. Nocą zażył śmiertelną dawkę trucizny.
Pojawiające się białe plamy powodują, że w ich miejsce wkradały się domysły: dlaczego właściwie popełnić miał samobójstwo, skoro towarzysząca mu grupa uchodźców kolejnego dnia ruszyła dalej i dotarła szczęśliwie do Lizbony?
Znana jest relacja Lisy Fittko, działaczki antynazistowskiej, która rozpoczynała wtedy swoją misję przeprowadzania uciekinierów przez Pireneje. Według jej słów, kierując się wskazówkami lewicowego burmistrza miasteczka położonego u stóp gór, ona i Benjamin sprawdzali początek szlaku, którego całość mieli przemierzyć następnego dnia razem z resztą grupy. Szlak był w porządku, ale Benjamin, oceniając swoje siły, postanowił spędzić noc w górach, tak by nie musieć dwa razy pokonywać tej samej drogi. Następnego dnia Fittko dotarła do niego z pozostałymi uchodźcami. Cała trasa była dla Benjamina niezwykle wyczerpująca. Fizyczne wycieńczenie, a przede wszystkim poczucie skrajnej niepewności i rozpacz wywołana sytuacją polityczną złożyły się na decyzję o samobójstwie. Sądzi się dziś, że w hiszpańskiej administracji panował wówczas potężny bałagan i stosunek do tego rodzaju uciekinierów nieustannie się zmieniał. Wiele więc zależało od dnia i przypadku. Należy też jednak pamiętać, że Benjamin od zawsze był człowiekiem depresyjnym i już kilka lat wcześniej planował samobójstwo. Spisał wtedy nawet testament.
Jest jeszcze jeden aspekt tej śmierci, do którego często się powraca – walizka, którą Benjamin miał ze sobą przed śmiercią, a której zawartość pozostaje nieznana. Spekuluje się, że znajdowała się tam np. ostateczna wersja jego słynnych Pasaży. Odkładając na bok wydarzenia w samym Portbou, wydaje się, że „walizka Benjamina” mogłaby symbolizować w ogóle życie tego myśliciela, spędzone w podróży, rozpoczynane wciąż na nowo.
Szczerze mówiąc, wątpię, czy w tej walizce znajdowały się aż takie skarby. To część popkulturowego mitu. Pasaże pozostały nieukończone, ale mamy je w postaci, która pozwala wyrobić sobie wyobrażenie o tym wspaniałym przedsięwzięciu. Nawet to, co z nich zostało, składa się na jedno z najważniejszych dzieł XX-wiecznej humanistyki. I kropka.
Ale co do podróży, to tak, jak najbardziej: podróż i ruch stanowiły żywioł Benjamina. Nieustannie się przemieszczał, fascynowała go sama idea pojawienia się gdzieś po raz pierwszy. Nazwałbym przy tym Benjamina podróżnikiem ekstatycznym, ponieważ geografia nie była dla niego homogeniczna, lecz pełna wybuchowych osobliwości. Podróż to dla niego wrażliwość na to, co nowe. Cały czas się zastanawiał, czym różnią się doświadczenia przyjezdnego od doznań ludzi miejscowych. Analizował miejsca wszystkimi zmysłami, poprzez jedzenie, wrażenia erotyczne, doświadczanie obcego języka. To trochę tak, jakby każde nowe miejsce kryło dla niego całość człowieczeństwa zaklętą w nowej konfiguracji.