Jako dziewczynka dopiero szukająca swojego głosu wynotowywałam z książek i prasy celne – jak sądziłam – powiedzenia znanych ludzi. Stein, Nietzsche, Capote, de Beauvoir. Wydawały mi się wyszukane i błyskotliwe, miałam też przeświadczenie, że sama nigdy nie sformułuję zdań w tak wdzięczny sposób.
Potem zauważyłam, że ważne jest zapisywanie, że dopiero utrwalone opinie zyskują na znaczeniu i mogą być rozpowszechniane. Te najbardziej rezonujące były po prostu złośliwe, ale wtedy jeszcze utożsamiałam złośliwość z inteligencją.
Tylko że jeśli chodzi o rezonowanie, zasięg miały dość ograniczony – można je było zapamiętać, zacytować w pracy z polskiego, błysnąć w towarzystwie, poćwiczyć argumentowanie. Dziś natomiast istnieje mnóstwo platform, które umożliwiają ciągłe błyszczenie, analizowanie, produkowanie ocennych słów i zdań.
Internet miał się stać przestrzenią wolności, w tym wolności słowa, a jednak okazało się, że w chmurze mediów społecznościowych, sekcji komentarzy i prywatnych wiadomości wciąż poszerza się przymus komentowania. Odpowiadania na komentarze. Ciętego ripostowania (sto lajków). Dopowiadania. Precyzowania. Przekonywania, bo przecież ktoś ciągle nie ma racji w internecie.
Niektórzy uznali, że przestaje się to sprawdzać – w grudniu 2018 r. sekcję wpisów pod artykułami wyłączył Onet. Wiele osób omawiało zatem tę decyzję w innych miejscach internetu. Dosyć nośny stał się żart o tym, że porównanie „głupi jak komentarz na Onecie” straciło rację bytu – jakby na tym właśnie portalu były one szczególnie niedorzeczne.
Tymczasem wszędzie w internecie, gdzie tylko da się komentować – niezależnie od tego, czy mogą to robić wszyscy, czy tylko zarejestrowane osoby albo subskrybenci – pełno jest wpisów napisanych na podstawie leadu, tytułu, zdjęcia ilustracyjnego, na podstawie wyjałowionego z kontekstu cytatu.
Sama oczywiście też mam na koncie komentarze wyplute z prędkością światła, internetowe sprzeczki, ping-pong argumentów. Bywa, że ktoś do mnie pisze, a ja odpisuję i tak ciągniemy ten antydialog, każde z nas okopane w swoim ciągu znaków.
Najczęściej jednak szybko milknę. Lubię sobie refleksyjnie obejrzeć jakąś myśl, zastanowić się, dojść do wniosku, że produkowanie wypowiedzi w internecie jednak nie jest mi niezbędne do szczęścia. Lubię też po prostu nic nie myśleć, nie mieć zdania, nie musieć formułować opinii.
Na ogół nie czytam też komentarzy dotyczących moich tekstów. Ale czasem mi się to zdarza, bezwiednie, bo życzliwi ludzie oznaczają mnie w mediach społecznościowych – nierozważny klik i materializuje mi się czyjaś opinia na mój temat. A kiedy mimo wywołania nie odpowiadam, tak to niektórych rozjusza, że piszą wiadomości prywatne. Jakby nade wszystko chcieli, żebym się jakoś odniosła, odbiła piłeczkę.