Martyna Słowik: W latach 90. XX w., po transformacji ustrojowej oraz gospodarczej, mówiło się o końcu społeczeństwa klasowego…
Alicja Urbanik-Kopeć: To największy mit tamtej dekady, w dodatku w wielu środowiskach karmimy się nim do dzisiaj.
Jednak podziały klasowe są chyba obecnie mniejsze niż w XIX w. i odgrywają drugoplanową rolę w życiu publicznym i prywatnym?
Są może mniej sztywne, jednak nadal istnieją. W latach akcesji Polski do Unii Europejskiej i kilka lat po naszym wejściu do Wspólnoty dużo mówiło się o tzw. równości szans. To hasło było wszechobecne, a wiele i wielu z nas w nie uwierzyło. Zaszczepione w okresie potransformacyjnym przekonanie, że jesteśmy kowalami własnego losu, że jeżeli tylko będziemy wystarczająco dużo pracować, to wszyscy osiągniemy sukces, wciąż bywa szkodliwe.
Dlaczego?
Widać to chociażby w prekariacie, tzw. niższej klasie średniej. To ludzie pracujący na umowach śmieciowych lub samozatrudnieni, którzy mają aspiracje czy kapitał kulturowy, ale mierzą się z ciągłą niepewnością sytuacji życiowej. Mimo to próbują desperacko należeć do klasy średniej i tak też o sobie myślą.
Stąd wynikają chociażby takie problemy jak błędna ocena narracji partii politycznych.
Mnóstwo ludzi rozpoznaje swoje interesy w narracji ugrupowań w rzeczywistości mówiących do wyższej klasy średniej. Ci ludzie są np. przeciwni wprowadzeniu trzeciego progu podatkowego, choć sami nigdy nie znajdą się w zasięgu jego oddziaływania, albo są przeciwni podatkowi katastralnemu – podatkowi od wartości nieruchomości, który miałby być wprowadzony od drugiego posiadanego mieszkania – choć sami nie mają nawet jednego własnego.
Bronią ulg dla wyższej klasy średniej, bo aspiracyjnie sami chcą do niej należeć.
Prawda jest jednak taka, że dalej funkcjonujemy w społeczeństwie klasowym. Owszem, przeszliśmy przez okres Polski Ludowej, którego celem było zasypanie podziałów klasowych, a czy to się udało czy nie, jest dzisiaj szeroko dyskutowane. Z jednej strony tłumienie od góry różnic społecznych wciąż pozostaje zadrą w oczach wielu ludzi z wyższych warstw – oni postrzegają PRL jako system niesprawiedliwy, który umniejszał znaczenie i umiejętności jednostek. Z drugiej strony to „podnoszenie dołów” i ogrom awansów klasowych, szczególnie ludzi ze wsi czy z klasy robotniczej, nigdy by się nie wydarzyły, gdyby nie Polska Ludowa. Mimo to myślę, że wciąż odtwarzamy XIX-wieczne podziały klasowe, tylko w innych szatach.
Cofnijmy się do XIX w. Jak wtedy wyglądały klasy?
W XIX w., wraz z ogromnym rozwojem miast, nie tylko zmienia się sposób życia, ale też wytwarzają się nowe klasy społeczne – miejska klasa robotnicza, mocno rozbudowane mieszczaństwo niższe, średnie, wyższe, miejska inteligencja.