Pod względem poziomu edukacji, bezpieczeństwa socjalnego, dostępu do szkolnictwa wyższego czy opieki zdrowotnej żadne państwo regionu nie mogło się z nią równać. Co więcej, Wenezuela przez dziesięciolecia stanowiła przykład stabilnej demokracji – a to rzecz bez precedensu w nękanej wojskowymi reżimami Ameryce Łacińskiej lat 70. i 80. Jednak od kilku lat kraj pogrąża się w poważnym kryzysie, nieuchronnie zmierzając w stronę katastrofy gospodarczej i humanitarnej. Rozpaczliwe próby prezydenta Maduro, aby za wszelką cenę utrzymać władzę, doprowadziły do zniszczenia instytucji demokratycznych oraz bojkotu ze strony środowisk międzynarodowych.
Właśnie mija 20 lat od czasu, gdy Hugo Chávez objął władzę i zaczął wprowadzać w życie koncepcję rewolucji boliwariańskiej, kontynuowaną później – w karykaturalnej formie – przez jego następcę Nicolasa Maduro. Dla wielu obserwatorów sprawa jest oczywista: za dzisiejszą katastrofę odpowiedzialny jest socjalizm. Inni doszukują się wytłumaczenia w drastycznym spadku cen ropy naftowej od 2014 r. Czy te diagnozy nie są nadmiernym uproszczeniem?
Klątwa ropy naftowej
W Wenezueli znajdują się największe na świecie potwierdzone złoża ropy naftowej liczące 300,9 mld baryłek, co stanowi aż 17,6% rezerw globalnych. Bogactw naturalnych jest tu zresztą znacznie więcej, w tym tak cenne jak gaz ziemny, złoto czy diamenty. Kraj zasłużył sobie na żartobliwe miano „Wenezueli Saudyjskiej”, bo blisko 90% przychodów z eksportu związane jest z przemysłem naftowym. Jednak obfitość ropy naftowej, najważniejszego surowca na świecie, okazała się zarówno błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Gospodarka pozostaje bowiem całkowicie uzależniona od ropy.
Gwałtowna rozbudowa sektora naftowego spowodowała niedorozwój innych gałęzi gospodarki. Wzrostowi dochodów z ropy towarzyszył jednoczesny spadek we wciąż nieuprzemysłowionym sektorze rolniczym. W latach 20. ubiegłego wieku produkcja rolna stanowiła ok. jednej trzeciej produktu krajowego, ale już w latach 50. jej udział zmniejszył się do jednej dziesiątej. Obecnie rolnictwo przynosi niespełna 3% produktu krajowego, dając zatrudnienie 10% siły roboczej i wykorzystując jedną czwartą powierzchni kraju. Tym samym państwo dysponujące rozległymi i żyznymi polami uprawnymi od dawna nie jest samowystarczalne w zakresie zapewniania żywności swojemu społeczeństwu. Również produkcja w sektorach pozanaftowych pozostaje marginalna, a baza przemysłowa i infrastruktura są przestarzałe, niewydolne i niedoinwestowane.
Wenezuelę podaje się jako przykład gospodarki, której rozwój został ograniczony przez „klątwę surowcową”, zwaną też „paradoksem bogactwa”. Takie zjawisko obserwuje się w gospodarkach krajów posiadających znaczne złoża surowców naturalnych, które odnotowują niespodziewanie niski poziom rozwoju gospodarczego. Nagły intensywny wzrost przychodów w sektorze naftowym wywołał nie tylko wiele nierównowag makroekonomicznych, ale też złudzenie w społeczeństwie, iż bez większego wysiłku można uprzemysłowić kraj poprzez realizację masowych projektów infrastrukturalnych, co prezydent Carlos Andrés Pérez w czasach boomu naftowego określał jako „rozsiewanie ropy”. Iluzja nieograniczonych przychodów powodowała wzrost wydatków rządowych, których nie pokrywały nowe dochody, co skutkowało ciągłym zadłużaniem się za granicą. Jednocześnie w społeczeństwie utrwalało się przekonanie, że tylko praca w sektorze naftowym może przynieść dobrobyt, podczas gdy wszystkie inne sektory, w tym rolnictwo, były coraz bardziej pozbawione znaczenia i zacofane, a zarówno dobra przemysłowe, jak i żywność sprowadzano z zagranicy, płacąc za nie środkami z rosnących przychodów z ropy.