fbpx
Ilustracja z biegnącym zwierzakiem
Nina i Miłosz. Gra książkowa il. dzieki uprzejmości Wydawnictwa Wytwórnia
Maria Karpińska wrzesień 2024

Więcej radosnej ciekawości

Większość dziecięcych aktywności oparta jest na zasadach, bez nich bowiem, jak mawiają sami zainteresowani, „nie ma zabawy”.

Artykuł z numeru

Czy zwierzęta domowe są z nami szczęśliwe?

Czytaj także

z Shaunem Tanem rozmawia Ewelina Kaczmarczyk

Życie to opowieść bez słów

Nie trzeba być znawcą literatury dziecięcej, by dostrzec pewne powracające tendencje w książkach z danego regionu czy obszaru językowego. Po literaturze skandynawskiej dla dzieci spodziewamy się np. szczypty czarnego humoru, szczerości i śmiałości w podejmowaniu dalekich od sztampy tematów. We frankofońskich książkach dla najmłodszych obok dopracowania warstwy wizualnej dostrzec można skłonność do postrzegania narracji jako gry i zachętę, by czytelnicy wzięli w niej udział, stając w ten sposób w równym szeregu z twórcami utworu.

Istnieje szansa, że ta tendencja ma związek z – być może luźną, być może nieświadomą – inspiracją poczynaniami pewnej powstałej we Francji grupy literackiej, która ze sztywnych kombinatorycznych reguł i logiki gier usiłowała stworzyć machiny napędzające narracje.

Nie ma zabawy bez reguł

Mowa oczywiście o grupie OuLiPo, czyli Ouvroir de Littérature Potentielle, po polsku Warsztacie Literatury Potencjalnej. Grupa została założona w 1960 r. w Paryżu przez nietypowy duet zafascynowanego literaturą szachisty i matematyka François Le Lionnaisa i zafascynowanego matematyką, a w szczególności kombinatoryką, pisarza Raymonda Queneau. OuLiPo nie zamierzało stać się ruchem o określonym światopoglądzie – celem grupy było (i jest, bo choć lata największego rozgłosu ma już za sobą, OuLiPo nadal istnieje) podejmowanie eksperymentów i ćwiczeń związanych z procesem kreacji dzieła literackiego, np. za pomocą ściśle określonych reguł.

Na przekór surrealistom, którymi Queneau był swego czasu zafascynowany, ale których poglądy ostatecznie odrzucił, w owych regułach – zwanych przez oulipijczyków przymusami – członkowie grupy widzieli wolność, zaś w oczekiwaniu na natchnienie i poddawanie się przypadkowi upatrywali zniewolenie.

„Klasyk, który pisze tragedię, przestrzegając pewnej liczby reguł, ma więcej swobody niż poeta, który zapisuje wszystko to, co przychodzi mu do głowy, pozostając niewolnikiem nieznanych sobie reguł” (tłum. Jacek Olczyk) – przekonywał Queneau i dlatego jego dzieła powstawały według ściśle określonych zasad, wzbudzając jednocześnie w czytelnikach, jak określił to Harry Mathews, „radosną ciekawość” (tłum. Tadeusz Pióro).

Jeden z najsłynniejszych i jednocześnie niejako otwierających działalność OuLiPo utworów miał zostać zainspirowany książką dla dzieci: tekturową układanką, jaką każdy z nas bawił się w dzieciństwie, ukazującą różne postaci podzielone na fragmenty – głowę, tors, brzuch, nogi, stopy – które należy połączyć, tak by do siebie pasowały, lub – przeciwnie – stworzyć postaci o kontrastowych elementach stroju czy fizjonomii. Podobny pomysł leży u podstaw Cent mille milliards de poémes Raymonda Queneau. Książka opublikowana w 1961 r. składa się z dziesięciu 14-wersowych sonetów i jest pocięta w taki sposób, by każdy wers był ruchomy. Wszystkie sonety oparte są na analogicznych rymach, dzięki czemu wiersze można przeplatać, nie zatracając ich rytmu i budowy. Co najważniejsze, tak opracowany tom poezji pozwala czytelnikom samodzielnie decydować o tym, jaki wiersz przeczytają, i niejako „stwarzać” je na bieżąco. Na dodatek proces ten można powtórzyć przy każdej lekturze z odmiennym skutkiem – książka Queneau daje potencjał skompilowania aż 1014 sonetów, czyli tytułowych stu tysięcy miliardów wierszy.

Chcesz przeczytać artykuł do końca?

Zaloguj się, jeden tekst w miesiącu dostępny bezpłatnie.

Zaloguj się