Trzy kobiety w tradycyjnych algierskich strojach wchodzą do pokoju. Stają przed lustrem. Zdejmują zasłony, rozplatają włosy. Jedna po chwili wahania obcina długie warkocze. Inna rozjaśnia swoje włosy za pomocą odrobiny perhydrolu. Wkładają krótkie sukienki, garsonki, spódnice. Ich przemianie towarzyszy narastający rytm bębenków. Brakuje jeszcze torebek z umieszczonymi w nich bombami zegarowymi i krótkiej instrukcji obsługi, które zapewnia mężczyzna. Kobiety rozchodzą się do modnych kawiarń i klubów…
Scena ta jest jednym z kluczowych momentów filmu Gilla Pontecorva Bitwa o Algier. Włoski reżyser przedstawił w niej historię pierwszej – przegranej – fazy powstania antykolonialnego w Algierii, które zaczęło się w 1954 r. Prawdziwym tematem filmu jest jednak przemiana skolonizowanego społeczeństwa dokonująca się pod wpływem doświadczenia walki zbrojnej.
Oglądanie sceny z algierskimi kobietami może zmylić. Nic tu nie jest takie, na jakie wygląda w pierwszej chwili – szczególnie w oczach publiczności zachodniej, bezkrytycznie zapatrzonej w swoje kody i symbole emancypacji. Zrzucanie zasłon okazuje się zaledwie narzędziem, za pomocą którego należące do rewolucyjnej komórki kobiety chcą przechytrzyć okupanta. Gesty i czynności, także dziś chętnie kojarzone z wyzwoleniem od ciasnego gorsetu tradycji, mają jedynie uśpić czujność wroga.
Cały rytuał okcydentalizacji kodu odzieżowego, wybielania, korekty zbyt arabskich rysów nie jest żadnym świętem zwycięskiej nowoczesności triumfującej nad patriarchalną kulturą.
Zachodni strój, trwała blond, wysokie obcasy to prawdziwa zasłona, którą trzeba nałożyć, by wypełnić zadanie. W tej krótkiej sekwencji oszałamiającego dzieła Pontecorva jest coś jeszcze. Stanowi ona być może najlepsze wizualne wprowadzenie do myśli i politycznej postawy Frantza Fanona. Są w niej przemoc i maska, stereotyp i sprawczość, psychiczne napięcie i niejednoznaczność, wreszcie godność i emancypacja. Kolonializm skrywa się tu za fasadą nowoczesności, ale rewolucja przejmuje to przebranie, by zwrócić je przeciw kolonializmowi.
Myśliciel na czas potworów
Fanon, który zasługiwał na miano jednego z głównych mózgów walki antykolonialnej swoich czasów, zmarł 64 lata temu. Wielkie nadzieje związane z dekolonizacją przeminęły całe dekady temu. A jednak urodzony w 1925 r. na Martynice – będącej wówczas kolonią francuską – i zmarły w wieku zaledwie 36 lat Fanon zdecydowanie nie należy do przeszłości. Inaczej niż większość wielkich postaci swoich czasów nieustannie powraca – jako nietuzinkowa figura, intelektualny punkt odniesienia, a także inspiracja polityczna. Czyta się go dziś, dyskutuje, czasem czci – choć często przy tym instrumentalizuje – nie tylko w świecie postkolonialnym.
Kolejne renesansy Fanona bywają niezbyt wierne myśli i zaangażowaniu autora Wyklętego ludu ziemi, lecz nawet wtedy stanowią istotny symptom współczesności.