Nie odnajdziemy jednak w tej publikacji gorących emocji charakterystycznych dla sporów o in vitro, aborcję, eutanazję czy zmianę płci. Autorka w pracy Bioetyka. Anatomia sporu zaprasza czytelników do tego, żeby na dyskusje rozpalające serca i umysły spojrzeć z chłodnym dystansem, a swoje stanowiska argumentować w sposób racjonalny. I choć z tego powodu trudno powiedzieć, że książkę czyta się jednym tchem – śledzenie przedstawionych w niej wnioskowań wymaga niekiedy nie lada skupienia i zrozumienia bardzo subtelnych niuansów – to niewątpliwie ogromną wartością jest tutaj ważenie słów, dbałość o logikę wywodu i, udana moim zdaniem, próba pokazania racjonalności również w stanowiskach innych niż własne.
To ta uczciwość w przedstawianiu rozumowania oponentów sprawia, że np. zwolennik poglądu mówiącego, iż życie człowieka zaczyna się wraz z chwilą powstania z gamet zygoty, musi zmierzyć się z argumentacją adwersarzy opartą na wiedzy biologicznej o początkowych fazach rozwoju zarodka – bo czy można nazwać człowiekiem zygotę, która ma możliwość podziału i rozwinięcia się w dwa lub więcej oddzielnych organizmów (ciąża mnoga monozygotyczna)? Jeśli tak, co dzieje się z tym indywidualnym człowiekiem, kiedy zygota ulega podziałowi? Umiera? Żyje w jednym z wieloraczków? Bioetyka… zmusza do przyznania, że po różnych stronach sporów bioetycznych znajdziemy przy dobrej woli przekonujące argumenty i logiczne interpretacje faktów biologicznych. To niewątpliwie duży atut tej publikacji – łatwo sobie przecież wyobrazić, że gdyby spierający się byli zawsze przekonani o racjonalności stanowiska oponentów, wzrósłby wzajemny szacunek rozmówców, a debaty musiałyby reprezentować poziom znacznie wyższy niż obecnie.
Kolejnym niezwykle cennym elementem jest pojawiające się wielokrotnie na kartach książki przesłanie o tym, że spory bioetyczne nie powinny być przez żadną ze stron sprowadzane do konfliktu wiary i niewiary. Chyrowicz pisze: „Uznanie ich [sporów bioetycznych] za spory natury światopoglądowej jest dużym uproszczeniem. Jeśli bowiem uznajemy je za takowe, to praktycznie rezygnujemy z trudu poszukiwania rozumowych racji dla przyjmowanych stanowisk bądź lekceważymy stanowisko adwersarza jako wykraczające poza możliwość racjonalnego uzasadnienia. (…) To nie znaczy, że wierzący mają w bioetycznych sporach ukrywać, że prócz racjonalnych argumentów podzielają nadto określone przekonania religijne, winni być jednak świadomi, że odwoływanie się do woli Boga jest dla niewierzących czystą abstrakcją” (s. 210–211). Myślę, że taka perspektywa jest ważna nie tylko w dyskusjach między wierzącymi i niewierzącymi, ale także w debatach samych katolików. Kiedy bowiem zamiast siły argumentu pojawia się argument siły (np. straszenie ekskomuniką), prowadzi to jedynie do powiększania się licznych już szeregów wierzących, którzy nie rozumieją wielu stanowisk swojego Kościoła, a co za tym idzie, nie potrafią i nie chcą ich bronić.