Sama konwencja pisania buduje przestrzeń dialogu. Autor chce zagadnąć niewierzącego czytelnika, skracając dystans i ujawniając zamiar spotkania, czyli czegoś intymnego i najzupełniej jednostkowego. Wyraźna obecność „ty” bierze się z nawyku prowadzenia audycji radiowych, a także blogowania, ale jest w tym coś bardzo autentycznego, co rodzi poczucie, że słyszy się głos autora, że mówi on wprost do nas, wierzących i wątpiących. Użyłem liczby mnogiej, bo Sosnowski burzy sztuczny mur, który rozdziela dwie strony dialogu. Robi to przekonująco, bo był po jego obu stronach, i bardzo szczerze opisuje swój powrót do Kościoła, w którym nie ma śladów triumfalizmu. Potrafi przyznać się do wątpienia, słabości i – co najtrudniejsze – bólu, który zadał innym. Jego zbiór tekstów, wśród których są eseje, próbki diarystyczne, recenzje, szkice publicystyczne, apokryficzny list Judasza, a nawet wiersz, jest dialogiczną i pokorną próbą apologii chrześcijaństwa. Rys dialogicznej apologetyczności przebija z charakterystycznej deklaracji: „wielu ludzi potrafi (…) żyć szlachetnie, nie wierząc; ale Bogu, któremu zawdzięczamy istnienie, miły byłby może jeszcze jeden głos wyrażający świadomie wdzięczność” (s. 22). Ale Sosnowski używa też mocniejszych argumentów, kiedy pisze o wierze jako darze widzenia Tajemnicy, która otwiera na nadzieję nie z tego świata.
*
Misteryjność i apofatyczność w doświadczeniu wiary to ukryty lejtmotyw książki. Sosnowski kilkakrotnie odwołuje się do cytatu z Idioty Dostojewskiego – powieści, która najwyraźniej towarzyszy mu od lat jako podstawowa książka budująca. Chodzi o wypowiedź Myszkina: „Istota uczuć religijnych nie ma nic wspólnego z żadnym rozumowaniem, z żadnymi przewinieniami czy przestępstwami, z żadnymi ateizmami; tu jest coś innego i wiecznie będzie coś innego; tu jest coś takiego, obok czego wiecznie się będą prześlizgiwać ateizmy i wiecznie będą mówić nie po tym” (s. 282). Innym, chyba najważniejszym dla duchowości Sosnowskiego tekstem jest Teologia mistyczna Pseudo-Dionizego Areopagity, w której eseista znajduje paradoksalną afirmację tego, co niewysłowione: „misteria ciemności kryją się w wyższej nad światło ciemności [podkr. – J.S.] niezgłębionego milczenia” (s. 166). To przekonanie o nieadekwatności mniemań o Bogu sprawia, że Sosnowski znajduje sprzymierzeńca w niewierze metafizycznej, jak nazywa postawę zadziwienia tajemnicą, leżącą u podstaw bytu (s. 37). A jednak niewiara metafizyczna, która odrzuca zarówno ateistyczne, jak i religijne konceptualizacje, ma w jego przekonaniu swoje ograniczenia. Sosnowski, idąc tropem Dionizego Areopagity, wskazuje na pozytywny wymiar doświadczenia religijnego – na objawienie, poprzez które „Bóg nieustannie oświeca swoje stworzenia” (s. 175).
*
Bardzo zainteresowały mnie te części książki, w których Sosnowski próbuje znaleźć namacalne oparcie dla swej wiary, dotknąć śladu objawienia. Bodaj najpiękniejsze teksty tego rodzaju to Szczęśliwi nad jeziorem Genezaret i Kryjówka na górze Tabor, w których Sosnowski – trochę jak Herbert w Barbarzyńcy w ogrodzie – wędruje do źródeł. Podróż prowadzi go do Ziemi Świętej, ale zarazem w głąb historii, do czasu gdy drogami Judei i Galilei stąpał Nauczyciel. Reportażowe eseje sporo zawdzięczają wrażliwości Sosnowskiego na krajobraz, zwłaszcza okolic jeziora Genezaret czy góry Tabor. Nie byłyby jednak tak przejmujące, gdyby nie historyczno-filologiczna dociekliwość, która bierze się z autentycznego, fizycznego nieomal głodu zrozumienia znaku. Ten głód każe mu pytać o boskie człowieczeństwo Jezusa (góra Tabor) i istotę Kazania na Górze. W Kryjówce na górze Tabor Sosnowski dzieli się przemyśleniami na temat paradoksalnej pozytywności teologii apofatycznej. Pomocą służy mu (niedawno nabyta) znajomość greki, lektura Pseudo-Dionizego, ale i wyczulenie na poetycki wymiar języka. Uwagę autora przykuwa szczególne sformułowanie, które przetrwało w grece, zagubiło się natomiast w polskich przekładach. Chodzi o słowa odnoszące się do stanu, w którym znaleźli się świadkowie przemienienia Jezusa. W tłumaczeniu dosłownym brzmią one tak: „oto chmura świetlista ocieniła ich” (przekłady polskie mówią o „osłonięciu” lub „ukryciu” w świetlistym obłoku). Z tego szczegółu filologicznego Sosnowski tworzy piękną opowieść o współistnieniu w doświadczeniu religijnym światła i cienia. Wnikając w sens obrazu ocieniającego światła, pisze o kryjówce (rzeczywistej lub językowej), która strzeże całkowitej inności Niewypowiadalnego i jest koniecznym sprzymierzeńcem misteryjnego wymiaru wiary: „tam (…) wyższa nad światło (rozumu, języka) ciemność płonie światłem w mroku i, będąc niewidzialną, napełnia nasze niewidome umysły blaskiem, przez co pozwala nam mówić, a w tym mówieniu mylić siebie i innych bez końca. Gdyż kiedy tylko zaczynamy mówić, już popadamy w immanencję, w ten świat, w mechanizmy ludzkiego języka, w grę władzy i uprawnionej przez władzę interpretacji” (s. 180). Sosnowski dobrze rozumie niebezpieczeństwa zawłaszczania objawienia i politycznego przekładu tajemnicy, o czym pisze z pasją na marginesie Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk (to najlepszy znany mi komentarz do tej powieści).