Podobno często na spotkaniach autorskich wokół książki Bezmatek słyszysz pytanie o to, jak wyobrażasz sobie jej czytanie przez swoje dzieci.
Bardzo go nie lubię, wkurza mnie, a niestety, prawie zawsze ono pada. Ludzie nie mają chyba świadomości, że takie pytania mogą być raniące.
Dlaczego?
Bo podważają świadomość i odpowiedzialność rodzica wobec dzieci.
Ostatnio to pytanie padło z ust kobiety i zawierało w sobie pewne założenie-obawę o reakcję mojej córki na książkę. Jednocześnie było to założenie na mój temat: że nie zastanowiłam się nad tym, co będzie, gdy Bezmatek przeczytają moje dzieci, i może zachowałam się lekkomyślnie czy egoistycznie.
Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że moja córka już przeczytała. Jak sama mówiła, nauczyła się czytać, aby przeczytać moją książkę, i zrobiła to bardzo ostentacyjnie.
Teraz ma prawie osiem lat, jako czterolatka obserwowała, jak pisałam, wiedziała też, o czym książka będzie. Chodziła i powtarzała: „Moja mama pisze o swojej mamie, która umarła”.
Zakładam, że takie pytania wynikają ze szczerej troski i jednocześnie pewnego uwarunkowania rzeczywistości. Statystyka i codzienne doświadczenia ludzi potwierdzają, że przeważnie to wciąż kobiety są odpowiedzialne za opiekę nad dziećmi, a równy podział obowiązków to nadal bardziej postulat niż rzeczywistość. Wiele osób dowiadując się więc z książki, że jestem matką, „naturalnie” zaczyna się zastanawiać, kto opiekuje się potomstwem, gdy ja mam spotkanie autorskie, co powiedzą córka i syn, gdy przeczytają to, co napisałam, itd. Pisarze mężczyźni nie dostają takich pytań.
Ludzie próbują kontrolować, jak pisarka wywiązuje się z roli matki?
Tak. To dotyczy zwłaszcza matek małych dzieci. Społeczeństwo widzi cię wtedy przede wszystkim w jednej roli i bywa, że chce cię z niej rozliczać, inne spychając na bok. Później ten problem zanika. Gdy masz w domu nastolatka, to chyba nikt już nie pyta, z kim został. Możesz już funkcjonować po prostu jako „ty”, a nie tylko jako matka dziecka. Nie jest więc łatwo być kobietą-pisarką-matką.
Jednocześnie wykreowane marketingowo postaci pisarek matek, tworzących pod pseudonimem i broniących swojego ustabilizowanego życia rodzinnego, takich jak Elena Ferrante czy Carmen Mola, bardzo dobrze się sprzedają. O Carmen Moli mówiono, że to matka dwojga lub trojga dzieci, akademiczka, która pisze nocami – i jest to forma odpoczynku od innych obowiązków. Jej książki – o detektywce, która uwielbia uprawiać seks w SUV-ach – ukazywały się co roku i stawały się bestsellerami.
Sama zastanawiałam się, jak ona to robi. Jej prawdziwa tożsamość została ujawniona dopiero miesiąc temu, gdy otrzymała Planeta Prize – główną nagrodę literacką w Hiszpanii, która wynosi milion euro. Okazało się, że pod pseudonimem Carmen Mola kryje się trzech mężczyzn, biznesmenów, którzy skończyli iberystykę. Część środowiska feministycznego zareagowała oburzeniem i sprzeciwem wobec tego, że wykreowana postać autorki-żony-matki, która chroni swoją prywatność i życie osobiste, pomogła w odniesieniu takiego sukcesu.